Bezwodne śniegi
Dramat ekologiczny
Występują:
SZYMON – człowiek pióra, lat nieco powyżej trzydziestu
PANI ZOFIA – działaczka ekologiczna, dama z dobrego przedwojennego domu
DYREKTOR – szef Dyrekcji Dróg Wodnych
PANI NACZELNIK departamentu w Ministerstwie Ochrony Środowiska
SOŁTYS wsi Borowikowo
SOŁTYSOWA – jego żona
PODGÓRSKA – dawna wiejska piękność
LUDOWIEC
URZĘDNICY
NIEZNAJOMY – czyli PRZEDSTAWICIEL OŚRODKA
NACZELNIK GMINY – rzecznik przekopu
RZECZOZNAWCA
PAN JAN – przewodniczący PRON-u
REPORTER TELEWIZYJNY
DZIENNIKARKA RADIOWA
KONSPIRA – agentka wrogiego radia
Przyjaciel z zagranicznej rozgłośni
Profesorowie: ProfESOR Ruty, Ornitolog
Gospodarze: Gawlak, Piecuch, Zakapior, Jędrek, Rypka, Podgórszczaki, Zabrzycki, Stara Zabrzycka, Jagielski
Kobiety, Robotnik, Generał, zomowcy, Zatrzymani Przechodnie, Nastolaty, Sekretarz Urzędu Rady Ministrów , Wicepremier, Wiceminister, Mecenas, Skład sędziowski
PROLOG
Wieś nocą podświetlona dogasającym pożarem. Fragment chaty Szymona. Właśnie układa się do snu. Włącza radio tranzystorowe, słychać zagłuszarkę. Zniecierpliwiony wyłącza radio, gasi lampę. Rozlega się stukanie do drzwi. Wchodzi Konspira.
KONSPIRA Obudziłam pana?
SZYMON Nie, obudził mnie pożar.
KONSPIRA Jak to, miał pan pożar?!
SZYMON Nie, jeszcze nie.
KONSPIRA Co znaczy: jeszcze? A spodziewa się pan? (zapala papierosa)
SZYMON Na razie paliło się we wsi, ale boję się.
KONSPIRA Wszyscy się boimy, ja też. Przeszukiwali mi samochód. Nie znaleźli. (śmieje się, sięga do torebki) Bibuła. (podaje mu) Ale dlaczego pan akurat boi się pożaru?
SZYMON (ogląda podaną ulotkę) Nie wiem, pewnie przesadzam. Ale pani… Pani Konspiro, skąd pani tutaj?
KONSPIRA (zaciągając się dymem) Niech pan nie mówi do mnie Konspiro, bo pan mnie zdekonspiruje.
SZYMON Głusza, noc, kto tu słyszy! Ale co pani tu u mnie na tej wsi…? Materiały dla rozgłośni dałem pani przed wyjazdem.
KONSPIRA Mówią, że ma pan ciekawą sprawę. A musi być ciekawa, skoro boi się pan pożaru.
SZYMON Powiedziałem przecież, że przesadzam.
KONSPIRA To niech pan napisze o tym bez przesady. Ktoś, kto jedzie za granicę, zabierze. Wpadnę odebrać i za tydzień będzie na antenie.
SZYMON Myślałem już o tym.
KONSPIRA Żeby mi to dać? I co?
SZYMON Nic. Boję się.
KONSPIRA Że pana rozszyfrują? Że tak zaraz domyślą się, że to pan?! Tylu tu letników wkoło. Napisze pan pod nowym pseudonimem.
SZYMON Nie, boję się. Rozumie pani, boję się.
KONSPIRA Dotąd jakoś pan się nie bał, ale rozumiem. Kiedyś w końcu na człowieka przychodzi strach. Jak łamanie w kościach.
SZYMON Nie, nie rozumie pani.
KONSPIRA A co mam rozumieć?
SZYMON Zostawmy to! Może jeszcze się zdecyduję.
KONSPIRA Ale o co chodzi, co takiego się wydarzyło?
SZYMON Nic szczególnego. Kiedyś wziąłem pustą bańkę i poszedłem do wsi po mleko.
Wyciemnienie
AKT I
Pejzaż z rozlewiskami leniwej rzeki w tle. Wiejską drogą wracają z pastwiska krowy. Zmierzcha. Przed figurą Matki Boskiej gromadka wiejskich kobiet, zapalają świeczki. Naprzeciw, na barierze zakrętu, drzemie miejscowy pijak. Szymon wychodzi zza kulisy z bańką na mleko, mija pijaka, kobiety i zachodzi w obejście, gdzie przed oborą spostrzega Sołtysową, która przecedza udojone mleko. Podchodzi do niej.
SZYMON Mleczko…? Dostanę banieczkę…?
SOŁTYSOWA Dzisiaj jeszcze tak.
SZYMON Dzisiaj…? (śmieje się) A jutro, jutro już nie?
SOŁTYSOWA Jutro nie…
SZYMON (zaskoczony) A to dlaczego?
SOŁTYSOWA Zarzynamy krowy.
SZYMON (zaniepokojony) Sołtys zarzyna krowy?!
SOŁTYSOWA Sołtys…?! Wszyscy we wsi zarzynają krowy.
SZYMON (wręcz przerażony) Wszyscy?! Dlaczego…?! Zaraza…?
SOŁTYSOWA Nie, odbierają nam paśnik.
SZYMON Paśnik…?! Kto odbiera?
SOŁTYSOWA Ci, co stawiali zaporę. Teraz będą ryć nowe koryto rzeki. Mają ją prostować.
SZYMON Rzekę?!
SOŁTYSOWA Rzekę. Płynie już koparka.
SZYMON Koparka?! I będą ryć?! (stawia na ławce bańkę)
SOŁTYSOWA Będą. Przez wyspę z naszym paśnikiem. Jak stawiali zaporę, zalali parę wsi, teraz odetną nam łąki i gdzie wypasać bydło?! Pójdzie pod nóż.
Nalewa mleka z wiadra do bańki, Szymon patrzy ponuro. Wyjmuje z kieszeni banknot, kładzie na ławce, po czym łapie napełnioną bańkę i spiesznie opuszcza obejście.
SOŁTYSOWA (woła za nim) Panie, panie… Reszty!
Nawet się nie ogląda, spieszy. Zgromadzone wokół figury kobiety śpiewają, zawodząc:
KOBIETY Chwalcie, łąki umajone, Góry, doliny zielone… Chwalcie z nami Panią Świata, Jej dłoń naszą wieniec splata.
Szymon mija je, po czym znika za kulisami. Słychać charkot zapalanego silnika, scenę omiatają światła reflektorów, na horyzoncie wygasa słoneczna łuna. Po widowni snują się odblaski zachodzącego słońca.
Nad proscenium trzy urzędowe stoliki. W głębi sceny ławeczka w parku pod płaczącą wierzbą, po przeciwnej stronie ważne biuro. W tle widoczne miasto z przepływającą przez nie rzeką. Przy kulisie stylowe biurko, na nim maszyna do pisania, telefon.
SZYMON (wykręca numer i mówi do słuchawki podnieconym głosem) Ta wyspa to ogromny kawał ziemi, tam wypasają się krowy. Idą przez most na przerwańcu na stepowy wygon, a w suszę schodzą w okoliczne bagna, w szuwary. Ale właśnie mają ryć nowe koryto rzeki. Koparka, rozumiesz, i odetną krowom paśnik, jedyny w okolicy, innego nie ma. Więc, rozumiesz, nie będzie gdzie wypasać i krowy pod topór. A tam ziemia sam piach, one tylko utrzymują wieś, krowy. A ja, no znasz mnie chyba, chciałbym je uratować. Co możesz mi poradzić? (chwilę słucha, po czym wykręca nowy numer, powtarza, wyjaśnia) Przerwaniec…? Taka boczna nitka rzeki, którą sama sobie wyryła. A paśnik…? Paśnik, tak, to pastwisko. Jak je odetną, krowy nie przepłyną. Bo to już nie nitka wody, a nowe koryto, szerokie jak sama rzeka. (wysłuchuje rad, powtarzając za doradzającym) Ministerstwo, tak, tak, oczywiście! I ludowcy, o masz rację, ludowcy! A i gazeta, tak, znam, ilustrowana!
Wkłada płaszcz, wychodzi, staje przed pierwszym ze stolików.
PANI NACZELNIK DEPARTAMENTU Pan w sprawie przekopu, tak?
SZYMON Tak, właśnie. (mówi w stronę widowni, jakby tam znajdowała się nieobecna przy stoliku urzędniczka, do której się zwraca) No bo do kogo miałem się uciec, jeśli nie do ministerstwa. Ochrona środowiska, to przecież wy, państwo stoicie na jego straży. Wiem, co wam zawdzięczamy w tym świecie trujących dymów, poflotacyjnych ścieków i radioaktywnych śmieci. Więc pomyślałem, że właśnie tu, bo jest, proszę pani, taka paląca sprawa. W okolicy, gdzie mam letni dom, właściwie chatę, rzeka wydała się komuś nazbyt krzywa i postanowił ją wyprostować. Ale nowe koryto odetnie ogromne pastwisko, gdzie wypasa się ponad dwieście krów. To absurd! Ulegnie zniszczeniu piękny kawałek ziemi, a gospodarze pobliskich wsi będą zmuszeni zarżnąć swoje krowy. Więc chciałbym zapoznać pana ministra z tym, co im tam grozi…
PANI NACZELNIK Tu nic nie dzieje się bez wiedzy pana ministra.
SZYMON To słusznie. A co na to pan minister?
PANI NACZELNIK Już mówiłam, panu ministrowi znana jest ta sprawa i nie widzi przeszkód.
SZYMON (jak uderzony obuchem) Ale przecież…! No, przecież to…
Wycofuje się tyłem nieomal lękliwie, po czym przechodzi do następnego stolika.
LUDOWIEC Proszę siadać, może kawy? Pan w sprawie tego pastwiska…
W tle nad brzegiem rzeki przejeżdża samochód pancerny, skat.
SZYMON Tak, paśnika, jak to tam nazywają. Pan wie, prawda…? Ale nie skłamię też, gdy powiem, że choć pochodzę z miasta, to ruch ludowy… No po prostu uważam wieś za najzdrowszą moralnie siłę kraju. Co za szczęście, że przez gąszcze nadrzecznych szuwarów nie przedarli się dotąd transgresiści ze swym relatywizmem co do najwyższych wartości, a tradycja, tak beztrosko w mieście puszczana w niepamięć, na wsi znalazła prawdziwą opokę. I to nieprawda, że ciemnogród, że brak tolerancji. Bo gdzie, jeśli nie na wsi, znajdowali azyl Tatarzy, Niemcy, Żydzi…! Tak więc Zjednoczona Partia Ludowa wydała mi się najwłaściwszym adresatem dla tej bulwersującej sprawy. Ta wyspa, proszę pana, i ponad dwieście krów… One tam po tym moście, na prośbę gospodarzy postawionym przez wojsko, ale już płynie koparka.
W tle, na rzece, ukazuje się ogromna potworna machina, jakby jakiś lotniskowiec pohukujący przejmująco syreną.
SZYMON Gdy wyryje nowe koryto rzeki, krowy pójdą pod topór. Nie wiem, kto wpadł na tak idiotyczny pomysł wyniszczenia tak wielkiego stada, ale wierzę, że Zjednoczona Partia Ludowa zrobi coś, aby nie dopuścić do tego.
LUDOWIEC O, to bardzo interesująca sprawa! Można by na niej zrobić niemałą karierę polityczną.
SZYMON (rozdrażniony) Nie chodzi mi o karierę. Chciałbym uratować to pastwisko, tę piękną wyspę, wieś przed nędzą, a przede wszystkim krowy.
LUDOWIEC (bardzo przyjaźnie) Zajmiemy się tym.
[Szymon] dziękuje, przechodzi do następnego stolika.
SZYMON Panie redaktorze, jest taka sprawa. Ma zostać zniszczone pastwisko. Krowy…
REDAKTOR Tak. Dzwonił do mnie nasz wspólny przyjaciel i już wszystko wiem. Płynie koparka, aby zniszczyć paśnik. Krowy jedynym źródłem utrzymania wsi. Niech gospodarze napiszą do nas list, opublikujemy. Ale proszę się spieszyć, żebyśmy zdążyli zamieścić w najbliższym numerze.
SZYMON Oczywiście. Dziękuję, panie redaktorze!
Idzie w głąb sceny, podchodzi do ławeczki, na której siedzi starsza, siwa pani.
SZYMON To chyba z panią się tu umówiłem?
PANI ZOFIA Tak, ze mną. Ale wybaczy pan siwiznę moich włosów…? (Szymon bąka coś speszony) No, już dobrze, niech pan siada. Pan szuka pomocy ekologów, to rzadki przypadek, widać bliska panu natura. Dzwonił pan do instytucji, a tu ławeczka. Tam, (wskazuje w stronę miasta) tam jest moje biuro. Ale wolałam spotkać się z panem w parku. Z naszej telefonicznej rozmowy wiem, że jest to sprawa niecierpiąca zwłoki. Lecz zanim udamy się do jaskini lwa, dokąd chcę pana zaprowadzić, proszę mi powiedzieć, jaki jest pański stosunek do PRON-u? Pan wie, to patriotyczna rada przy Wojskowej Radzie Ocalenia Narodowego, którą powołał pan generał z chwilą ogłoszenia stanu wojennego. Czy zechce pan podpisywać się pod… (Szymon rozdrażniony podnosi się z ławki) Nie, nie, niech pan nie wstaje! Niech pan nie odchodzi! Natura jest nie mniej niecierpliwa od pana. Porzucona przez ludzi, odchodzi bezpowrotnie. A ja nie oczekuję od pana żadnej deklaracji. My, ekolodzy musimy działać w każdych warunkach, jakie by nie były. I nie chcę pana do niczego wciągać. Chcę tylko wiedzieć, czy zgodzi się pan figurować na liście PRON-u jako przedstawiciel obrońców tej sprawy? Inaczej nie możemy panu nic pomóc.
SZYMON (gniewnie) I mam się teraz pod czymś podpisać?
PANI ZOFIA Nie, nie! Dopiero na listach obecności. Bo będzie pan zapraszany na konferencje.
SZYMON Jako przedstawiciel PRON-u?!
PANI ZOFIA Jako przedstawiciel gospodarzy i ich krów, aby nie zostały oddane do rzeźni…
SZYMON (traci pewność siebie) Mówiła pani… Dokąd mamy pójść?
PANI ZOFIA Do paszczy lwa, to jest do dyrekcji gospodarki wodnej. Bo to wszystko stamtąd wypływa. (wstaje z ławki)
SZYMON Wezmę taksówkę.
PANI ZOFIA Nie trzeba. Najchętniej poruszam się piechotą. Oszczędzam tym miastu spalin. (bierze Szymona pod ramię, gdyż samej niełatwo już iść) Zresztą to nie tak daleko.
Stają przed wejściem do Dyrekcji Dróg Wodnych.
SZYMON (nieufnie spoglądając na czerwony szyld) A więc to tu prostuje się rzeki…? Aż strach wejść.
PANI ZOFIA Boi się pan rzecznych diabłów? Ja też, ale trzeba z nimi konferować. Ja pana tam wprowadzę i zostawię.
SZYMON Ach nie…! To jak to?! Co ja tam sam…?! Ja nie znam się na ekologii, na regulacji wód. Nie wiem, co mam im mówić!
PANI ZOFIA Powie pan im to, co mówił mi pan przez telefon. Tylko niech pan dobrze zapamięta, co oni panu powiedzą. (naciska klamkę, wchodzi, urzędujący Dyrektor lekko zmieszany, obecna tam blondynka poprawia włosy) O, przepraszam, nie przeszkadzam?
DYREKTOR Ależ nie, pani Zofio, proszę bardzo, w każdej chwili. Właśnie zaszczyciła nas swą obecnością pani naczelnik…
PANI NACZELNIK Jakże miło mi panią widzieć, pani Zofio! Pani ostatnio tak rzadko u nas w ministerstwie!
PANI ZOFIA Bo ja przeważnie w terenie. Tyle złego się dzieje po miastach, po wsiach, nie mówiąc już o poligonach, gdzie czołgi myje się oligoceńską wodą.
PANI NACZELNI K (z niepokojem) Na wojsko, niestety, nasze ministerstwo nie ma żadnego wpływu.
Na Szymona nikt nie zwraca uwagi, cały czas jest jakby postawiony w kącie.
PANI ZOFIA Ale przecież ma jakieś związki, kontakty z Ministerstwem Obrony Narodowej. Zresztą mniejsza z tym, nie w tej sprawie przyszłam. Tu młody człowiek (wskazuje Szymona) wstrząśnięty rozmiarem strat, jakie niesie projekt uproszczenia koryta rzeki, zgłosił się do mnie i właśnie chciałam go przedstawić. (Szymon kłania się w milczeniu) Jest on oficjalnym przedstawicielem PRON-u do tej sprawy i chce przekazać panu dyrektorowi niepokoje okolicznych mieszkańców, a szczególnie gospodarzy. Ja, niestety, muszę wyjść, zresztą nie jestem tu potrzebna, pan Szymon sam najlepiej zreferuje państwu tę sprawę.
Wychodzi. Dyrektor i Pani Naczelnik spoglądają po sobie z ulgą, jakby pozbyli się z gabinetu krokodyla.
DYREKTOR (chłodno) Słucham pana.
SZYMON (niepewnie) Ja właściwie nie znam projektu… Nie wiem dokładnie, co przewiduje. Słyszałem tylko od gospodarzy… A oni nie wiem od kogo, że rzeka, że woda zaleje paśnik, i padła na wieś trwoga. Ich krowy… Bo tam tylko ten jeden, to jedno pastwisko. A wypasa się na nim bydło z trzech wsi. Więc jak to nowe koryto rzeki, jak ono im odetnie…
DYREKTOR Rozumiem, pan w sprawie przekopu. Tak, to jest projekt w realizacji. Przedsięwzięcie, które powinno było być wykonane wiele lat temu, a które ureguluje wreszcie szereg nabrzmiałych spraw. To znaczy problem drożności wód, zagrożeń powodziowych, zatorów lodowych, w końcu żeglugi… Projekt ma same zalety. Został zatwierdzony przez najwybitniejszych fachowców.
SZYMON Ale żaden z nich nie wziął pod uwagę zagrożenia dla okolicznych wsi.
DYREKTOR O jakim zagrożeniu pan mówi? Wieś…? Wieś zostanie uwolniona od widma powodzi. Nigdy więcej woda nie zaleje im domów, nie porwie bydła. Będą mogli spać spokojnie.
SZYMON Ale bydła już nie będzie. Pozbawione pastwiska, pójdzie do rzeźni.
DYREKTOR (wymienia z Panią Naczelnik pobłażliwe spojrzenie) My, proszę pana, regulujemy rzeki i nie zajmujemy się hodowlą. Żegluga, oto nasze zadanie.
SZYMON Ale tam nic nie pływa. Jeśli raz widziałem na rzece jakąś barkę…!
DYREKTOR Nie pływa? Ale wkrótce powstanie nowoczesna flota rzeczna. Te statki z ubijającymi pianę turbinami zastąpią wodoloty. Szybkość, z jaką będą się poruszać, stwarza niebezpieczeństwo roztrzaskania się ich o zatory lodowe, które, nie wiem, czy pan wie, co roku tworzą się przy tej wyspie. (w tle na rzece pojawia się stara krypa, płynie puszczona z prądem) I chyba nie trzeba panu tłumaczyć, że te zwały lodu są główną przyczyną powodzi. Tak było w zeszłym roku. Lodowy zator, woda przelała się przez wały, nie zalała gospodarstw, ale nabrzeżne dacze. Ogromne straty! Więc jeśli PRON chce wziąć na siebie odpowiedzialność za zalanie najbliższych wsi, to my stajemy się bezsilni. Ale uprzedzam, natura nie zna się na polityce. Jest bezwzględna, brutalna i nie liczy się z najbardziej nawet słusznymi politycznie układami.
SZYMON Ale ja, mnie nie PRON… Ja nie z żadnych układów. Ja przyszedłem tu w interesie gospodarzy i ich krów.
DYREKTOR W interesie gospodarzy jest bronić się przed powodzią. A pan… Pan chciałby ich utopić? Przepraszam, może nie ich, ale ich bydło: konie, krowy…?
SZYMON (niepewnie) A woda, znaczy ta wielka woda, jakie może zalać tereny?
DYREKTOR Chce pan to zobaczyć na planie? (rozkłada przed nim plan) O, tu ten przerwaniec, a tu rzeka. Takim wielkim zakolem naokoło wyspy zamiast popłynąć prosto. I tu tworzą się zatory. A naokoło ma pan te wsi, niepewne jutra. Chaty, bydło, uprawy… Widział pan kiedyś powódź?
SZYMON W dzieciństwie, na naszej posesji. Ojciec ledwie uciekł z przerwanych wałów.
PANI NACZELNIK (napastliwie) I pan chciałby powtórzyć doświadczenie ojca?! Nie radziłabym panu znaleźć się na wałach w czasie powodzi. Mógłby pan nie mieć takiego szczęścia, jakie miał pański ojciec. A co woda zaleje, tego do końca nie wiemy. Jeśli nie przekopie się tej wyspy, może zalać nawet Płock.
SZYMON (z niedowierzaniem) Płock…? Zaraz, gdzie my, a gdzie Płock?! Jakże to możliwe?!
DYREKTOR (polubownie) No, pani naczelnik nieco przesadziła. Płock oczywiście może zalać, ale nie z powodu tej wyspy. Niemniej niebezpieczeństwo powodzi obejmuje bardzo rozległe tereny.
PANI NACZELNIK (parska gniewnie) W ogóle jakim prawem wy się w to wtrącacie?! Ten przekop to sprawa wyłącznie Dyrekcji i samego terenu. Od dwóch lat zabiegaliśmy o zgodę województwa na wykonanie tego przekopu, a kiedy wreszcie udało się ją uzyskać, to nagle wy, PRON, jak kłoda pod nogi! Pani Naczelnik niechcący się sypła i Dyrektor zmierza ją piorunującym wzrokiem. Szymon zaś, który gotów już był krzyknąć, że on nie PRON, zagryza wargi.
SZYMON Dwa lata, o zgodę województwa…?! Dlaczego województwo broniło się aż dwa lata przed pozbyciem się groźby powodzi?
DYREKTOR (klajstrując to, z czym wypaplała się Pani Naczelnik) To dobre pytanie. Ale pan chyba wie, jak Polakom trudno podjąć jednomyślną decyzję. Dwa lata, to ponury przykład braku odpowiedzialności. Bo ludzie potrafią bronić się desperacko nawet przed najbardziej pilną potrzebą zapewnienia im bezpieczeństwa, poprawą bytu.
SZYMON Ale wymordowanie stada krów tego bytu im nie poprawi.
DYREKTOR Ach, pan wciąż o tych krowach! Wy, PRON, musicie zrozumieć to, czego nie chcą zrozumieć gospodarze. Zalanie każdej chałupy przyniesie im stokroć większe straty niż pozbycie się tej jednej często krowiny. Nie nauczyła ich niczego zeszłoroczna powódź. A uniknęli katastrofy tylko dzięki naszej zaporze, która zatrzymała większość wód.
Szymon widząc, że nic tu nie wskóra, kłania się w milczeniu.
PANI NACZELNIK (do Szymona, robiąc oko do Dyrektora) A pan niech się trzyma z dala od przeciwpowodziowych wałów.
[Szymon] wychodzi z urzędu. Tuż koło niego przebiega młody człowiek. Ścigający go zomowiec oddaje serię z automatu. Nie trafił, podnosi porzuconą przez uciekającego torbę. Wysypuje się z niej plik ulotek. Szymon podnosi jedną z nich i chowa pospiesznie do kieszeni. Wraca do domu, siada przy biurku; przebiegając wzrokiem ulotkę, wykręca numer telefonu.
SZYMON Z panią Zofią… W terenie? Dopiero za tydzień…
Odkłada słuchawkę, wyciemnienie, słychać jazgot zapuszczanego silnika.
Pejzaż wiejski z pijakiem na przydrożnej barierze. W progu chaty Sołtysa dwaj goście w oficerskich milicyjnych mundurach. Sołtysowa i Sołtys wyraźnie podenerwowani ich wizytą.
PUŁKOWNIK Sołtysie… Chodzi nam o tę łączkę nad rzeką. To państwowa, prawda?
SOŁTYS (twardo) Nie, moja.
MAJOR No jak może być wasza, kiedy leży za wałem?
SOŁTYSOWA Nie wszystko, co za wałem, to zaraz tych od zapory.
MAJOR Ale wykupili od was pod zalew. I dostaliście pieniądze.
SOŁTYSOWA Sołtys nie wziął. Dwa złote za metr… Kazał im się wypchać. To nasza łączka.
SOŁTYS (z uporem) Nasza, nie państwowa.
PUŁKOWNIK Ale co wam po niej, ona jednej krowy nie wykarmi.
SOŁTYSOWA Wykarmi, nie wykarmi, ale to nasza.
SOŁTYS Nasza, synom zostawię.
MAJOR Chodźcie, sołtysie, podjedziemy, zobaczymy na miejscu. Może nie o tym samym mówimy.
PUŁKOWNIK To dobra myśl. Podjedziemy, pogadamy spokojnie w samochodzie.
Kierują się do wyjścia, biorąc w środek Sołtysa. Idzie z nimi. Sołtysowa chwyta z kąta miotłę, zagradza nią drogę Pułkownikowi.
SOŁTYSOWA Ja pana nie wypuszczę, panie pułkowniku! Pan tu zostanie, dopóki pan major nie przywiezie mi męża.
PUŁKOWNIK (rozbawiony) Mam być zakładnikiem?
SOŁTYSOWA Zakładnikiem!
PUŁKOWNIK (śmiejąc się) Diabeł, nie kobieta! Jak wy, sołtysie, z nią wytrzymujecie? Chociaż z diablicą to nawet ciekawie.
W obejściu pojawia się Szymon.
PUŁKOWNIK Łączka jest piękna, sołtysie. Nie ukrywam, że mi się podoba. A sprawę własności wyjaśnimy.
Wychodzą. Na podwórzu mijają się z Szymonem.
SZYMON (od progu) Sołtys miał gości? Byli po mleko? (Sołtys kręci głową) Nie, nie po mleko?!
SOŁTYSOWA Po łączkę, bo mało im paśnika.
SZYMON (zajęty wyłącznie myślami o przekopie) Byłem w Dyrekcji Dróg Wodnych, rozmawiałem. To, co mają tu zrobić, to jest konieczne. Ma was uchronić od powodzi. Żebyście nie żyli w ciągłym strachu, że zaleje wam pola, zagrody, że potopi wasze… (milknie, uwięzło mu w gardle słowo „krowy”)
SOŁTYS ( jeszcze wzburzony wizytą milicjantów) Tu od stu lat nie było powodzi.
SZYMON Od stu lat?! Więc nie było jej nawet wtedy, gdy nie było jeszcze zapory?!
SOŁTYS Rzeka była tu płytsza. Bydło przeganiało się brodem na drugą stronę. A jak przybrała, miała dodatkowe ujście starym korytem.
SZYMON O, to musiało być cudownie! Szkoda, że nie miałem tu wtedy chaty. A i woda pewnie była czysta, bez krajowych i zagranicznych ścieków.
SOŁTYS Można było się jej napić.
SZYMON Ale powiedział pan, że od stu lat. A ta w zeszłym roku?! Przecież te wyrzucone przez wodę śmiecie za wałem, oblepione po okna rzecznym mułem dacze…
SOŁTYS (spokojnie) To nie była powódź.
SZYMON (z niedowierzaniem) A co?!
SOŁTYS Cofka.
Szymon marszczy czoło. Obce mu słowo, nie rozumie, niepewnie spogląda na Sołtysa.
SOŁTYS Cofka…! Od przeciwpowodziowej zapory.
SZYMON Cofka…?
SOŁTYS Z braku miejsca w zalewie. Gdy przyszła wielka woda, nie miała gdzie się podziać.
SZYMON Zabrakło miejsca w zalewie, dlaczego?
SOŁTYS Nie dopilnowano, żeby przed powodziową falą otworzyć śluzy i spuścić nagromadzoną wcześniej wodę. No i nowa fala naparła na zaporę. Strach było tam na nią wejść, drżała pod jej naporem, jak dąb targany wichurą. Aż w końcu woda cofła się i wylała.
SOŁTYSOWA Mleczka?
SZYMON Nie, nie wziąłem bańki.
SZYMON Ale wokół wyspy powstają zatory lodowe! Nic mi sołtys o tym nie mówił!
SOŁTYS Zatory? W czasie tej cofki?! A kto to panu powiedział? Kra już dawno zeszła. Nie było ani tafelki lodu. Spłynęły wcześniej.
SZYMON A kto nie spuścił wody na zaporze?!
SOŁTYS A z kim pan rozmawiał?
SZYMON Z dyrektorem.
Sołtys milknie.
SZYMON (wyjmując z kieszeni arkusz maszynopisu) Tu jest pismo do redakcji. Napisałem po rozmowie z naczelnym. Opublikują, trzeba tylko prędko im to zanieść. Dobrze, gdyby zrobił to ktoś ze wsi.
Sołtys odbiera podane pismo, czyta. Szymon patrzy na rzekę, gdzie z wody zrywa się ogromne stado łabędzi i z głośnym trzepotem szybuje nisko nad nurtem.
SOŁTYS (składa pismo w czworo) Dobrze pan piszesz. Nasze gospodarstwa pójdą w ruinę. Bez krowiego nawozu nic na tych piaskach nie urośnie. I prawda, że my nie boim się diabła, my boim się koparki.
SZYMON A nie poszłaby z tym do redakcji sołtysowa? Ładna kobieta…
SOŁTYSOWA Patrzcie, ja mu się podobam! Nie wiedziałam. A może jednak mleka? Jak nie ma bańki, to dam butelkę.
SZYMON Dziękuję, dziękuję… To pismo, po ukazaniu się w druku, poślemy ministrowi.
SOŁTYSOWA Ministrowi? Żeby tylko go nie rozgniewać!
Szymon macha uspokajająco dłonią. Wyszedłszy na wiejską drogę, mija zwiniętego w kłębek pijaka. Z naprzeciwka idzie Zakapior, mocno podpity miejscowy osiłek.
ZAKAPIOR (zastępując drogę Szymonowi) Co, droga za wąska, krzywa?! Nie może wyminąć?! Miejskie panisko, zepchnąć by chłopa do rowu?! Działeczki, ogródeczki, kwiatuszki, tarasik z baldachimkiem, basenik?! Ty chuju leżakowy! Wadziła ci chłopska pszenica, owies…!
SZYMON Pan mnie obraża, ale wybaczam, bo nie wie pan, do kogo mówi.
ZAKAPIOR Co, coś ty powiedzioł?! Ty mi wybacos?! Ty mnie nie chcesz ukrzywdzić? Jezdeś taki łaskawy?! O, ja ci, kurwa, wybacę!
Gotów zabrać się do bicia. Dostrzega to Sołtysowa, woła męża na pomoc, ten wybiega z zagrody, dopada Zakapiora.
SOŁTYS Czegoś czepił się człowieka?! Wlałeś się, idź do domu!
ZAKAPIOR Ja mu przypierdolę!
SOŁTYS (odpycha osiłka) Idź stąd, idź stąd, pijusie!
Po krótkiej szamotaninie Zakapior znika za kulisą.
SOŁTYS To pijus, nic nie rozumie.
SZYMON O nie…! Pijus, ale świadomy. I tylko nie lubi, żeby mu wybaczać. Ale rozumiem. Niejeden w życiu mnie skrzywdził, a im okrutniej, tym bardziej bałem się wybaczyć. Bo lepiej nie próbować. Ten chciał mnie tylko pobić, a inny ma mord w oczach.
SOŁTYS (nie słucha) Sołtysowa podjedzie do redakcji, ale nie dziś, jutro.
SZYMON To pilne. Tam zaraz zamykają numer.
Wyciemnienie
Na plan pierwszy projekcji wysuwają się szuwary wyspy, jej nadbrzeżne piaski. Szymon wychodzi zza kulisy, siada na trawie, wyciąga się leniwie. Słońce już raczej późne, chyli się ku zachodowi. Na scenę wchodzi niemłoda wiejska kobieta ze znakami nie minionej jeszcze urody. Przysłania dłonią oczy przed słońcem, dostrzega leżącego na wyspie Szymona.
PODGÓRSKA (woła) Panie…! Panie! (Szymon unosi się na łokciu, ale nie wstaje) Panie, zagnaj mi pan moją krówkę! Do mostu tak daleko, a ona tam w szuwarach. Pognaj ją, panie, do wody! Ona przepłynie, ona przyjdzie do mnie, tylko trzeba ją tam jakimś kijkiem…
Szymon wstaje, rozgląda się wokoło, podnosi znaleziony patyk.
SZYMON (głośno) A jak się woła na krowy?
PODGÓRSKA Oksa, oksa! Albo a ksiu, a ksiu!
SZYMON (idzie wzdłuż sceny, wymachując patykiem) Oksa, oksa! A ksiu, a ksiu! (słychać plusk wody) Pani poczeka, ja tam też do pani przepłynę! (zrzuca z siebie koszulę, spodnie i tylko w slipkach znika za kulisą, by po chwili wyjść zza przeciwległej ociekający wodą) Przegnałem, ale gdzie ta krówka?
PODGÓRSKA A tam, w zaroślach. Niech się jeszcze podkarmi. Aleś pan mokry! Zostawiłeś pan ubranie po tamtej stronie.
SZYMON Zostawiłem, nie szkodzi. Przepłynę jeszcze raz. Ale pani kiedyś nie chciała sprzedać mi mleka. Przyszedłem z bańką, a pani przeprasza, że nie naleje…
PODGÓRSKA Bo ja mam tylko tę jedną krówkę, a letników kilku i stałych. Jak przyjdą, to muszą dostać. Wstyd byłoby sprzedać ich mleczko komu innemu.
SZYMON Prawda, wstyd. A gospodarza nie stać na drugą krowę?
PODGÓRSKA O panie! Nie pytaj pan o gospodarza! Przecież pan go zna.
SZYMON Nie, nie znam.
PODGÓRSKA Toć widzi go pan co dzień. Siedzi tam na przydrożnej balustradzie. Zapił się. A jaki to był chłopak! Jaki piękny, jaki galanty, jaki zawadiacki! I jak myśmy się kochali! Nikt w całej wsi nie kochał się tak jak my.
SZYMON Słyszałem, mówili, że była pani najpiękniejszą dziewczyną we wsi.
PODGÓRSKA I co z tego zostało! Z tej urody i z tej miłości?!
SZYMON Ma pani dwóch synów.
PODGÓRSKA Dobre chłopaki, ale patrzą ku miastu. Ja tu sama zostanę z tą swoją krówką. Zazula, gdzie ty jesteś?! Wlazła w błoto, potną ją gzy. Zazula! Zazula!
SZYMON A co będzie, jak zaleją paśnik?
PODGÓRSKA Paśnik? A kto ma zalać?
SZYMON To pani nic nie wie? Mają ryć nowe koryto rzeki.
PODGÓRSKA (przerażona) Ryć, koryto…?! Co pan gada?!
SZYMON Właśnie. Chyba niepotrzebnie.
PODGÓRSKA (nagle wrogo, napastliwie) To pan będziesz rył?! To pan chcesz zalać ten paśnik?!
SZYMON Nie, nie ja. Ja przeciwnie. Ja chciałbym zatrzymać koparkę. Straszna machina i już tu płynie. Zastanawiam się tylko, (otrzepuje z wody zarost na piersi) jak ktoś taki jak ja może stanąć jej na drodze. Ale niech pani idzie z Zazulą do domu, ja popłynę po moje ubranie. Znika za kulisą, na rzece ukazuje się upiór koparki. Płynie po ekranie, wyjąc przeraźliwie.
Wyciemnienie
Miasto. W stronę jednego z biur pospieszają urzędnicy z teczkami.
SZYMON (zatrzymuje pierwszego) Przepraszam, państwo zajmują się ochroną środowiska, więc chciałem zapytać. Bo jest taka sprawa: Płynie koparka, ma przeryć wyspę, na której dwieście krów… A tam od stu lat nie było powodzi, więc jaki jest cel, jaka przyczyna i na ile poważna, żeby zniszczyć tę wyspę?
URZĘDNIK Wyspę…? A czy dłuższa barka może tam wykręcić na zakolu, czy nie utknie na mieliźnie?
SZYMON Nie wiem. Wiem tylko, że nie widuje się tam barek. Za to krowy…
URZĘDNIK (podniesionym głosem) Czy pan tu przyszedł w sprawie planowanej inwestycji, czy w sprawie krów?! (odchodzi, wymachując gniewnie teczką. Szymon zaczepia następnego)
SZYMON Ja mam tylko pytanie: Ma zostać zniszczone ogromne pastwisko i dwieście krów skazanych na ubój. Czy to nowe koryto, które ma być tam wyryte, jest naprawdę konieczne? Czy nie można by jakoś inaczej uregulować rzeki?
URZĘDNIK Rzeki…? A czy obecny tam stan stosunków wodnych nie uniemożliwia żeglugi większych jednostek?
SZYMON Nie wiem, nie wiem, proszę pana, ale tam nic nie pływa, wyłączając płetwonurków i żaglówki.
URZĘDNIK Takie kwestie należy rozpatrywać w perspektywie rozwojowej. Rzeki to przyszłość najtańszego transportu. Stawanie mu na drodze to działanie na szkodę naszej gospodarki.
SZYMON A ubite krowy…?
Urzędnik mierzy go gniewnym wzrokiem i odchodzi, przyspieszywszy kroku. Ale Szymon wypatrzył już następnego, zastępuje mu drogę.
SZYMON Nie zajmę panu wiele czasu, nie przychodzę po pomoc. Chciałbym tylko uzyskać pewność, że to, co w najbliższych dniach wydarzy się na rzece, jest racjonalne, i czy nie ma dla tego alternatywy. Bo to dramat i dla zwierząt, i dla wsi i nie jestem pewny, czy również nie dla środowiska całej okolicy.
URZĘDNIK Pewność…? A czy lodołamacze mogą się zimą przebić na drugą stronę lodowego zatoru?
SZYMON Ja mam tam letniak i zimą nie bywam. A o lodołamaczach we wsi chyba nikt nie słyszał. Kiedy przyszła tam cofka i przelało się przez wały, to nie było już ani jednej kry. Dawno spłynęła.
Urzędnik mierzy go lodowatym wzrokiem, macha teczką, odchodzi. Na ławce w parku.
SZYMON (przysiadając się do Pani Zofii) Dzwoniłem wielokrotnie, nie mogłem pani zastać. Pani jest jak rzeczna zjawa. Ukazuje się i znika.
PANI ZOFIA A bo moje mateczniki są przepastne. Jak w nich ugrzęznę, to trudno mi z nich wyjść. Choć często to tylko cuchnące ścieki, stawy osadowe, prawdę mówiąc, niezbyt romantyczne.
SZYMON A dla środowiska zabójcze.
PANI ZOFIA Zabójcze. A pan także taki romantyczny duszek. I też chyba nie próżnował?
SZYMON Właśnie, pani Zofio. Bo nie do końca jestem przekonany o słuszności tego, co robię. Niech mi pani powie, dlaczego oni chcą ryć?!
PANI ZOFIA Sama chciałabym to wiedzieć.
SZYMON Ale, pani Zofio, gdzie się tego dowiedzieć? Od kogo…? Przecież trudno działać tak w ciemno!
PANI ZOFIA (z sarkazmem) Na razie musi nam wystarczyć tylko to, że mają pozwolenie wojewody.
SZYMON (drwiąco) Pozwolenie wojewody! Szkoda, że my go nie mamy, bo działać przeciwko władzy to jakby wbrew naturze.
PANI ZOFIA Panie Szymonie, jak na romantycznego duszka jest pan zbyt złośliwy.
SZYMON Bo kiedy brak pewności, czy władza czasem nie ma racji, to duszka po prostu szlag trafia, a i skrzydełka mu opadają. Bez przeświadczenia o moralnej słuszności duszek się topi w kropli wody, nie mówiąc już o powodzi. Byłem w różnych biurach, instytutach, pytałem, po co, w jakim celu, czy to konieczne, a oni albo odpowiadali mi pytaniami, albo krzyczeli, że taki ignorant i zawraca im głowę. Pani Zofio, no skąd ja mam to wszystko wiedzieć? I dlaczego wszyscy, nawet nie znając sprawy, byli tacy pewni, że przerycie wyspy jest nieuniknione, konieczne i nadzwyczaj pilne?
PANI ZOFIA (pogardliwie) Z sądami wszystkich trzeba być bardzo ostrożnym. Rzadko bywają proekologiczne. (po pauzie) Został już złożony sprzeciw od decyzji pozwolenia wodnoprawnego. Podpisał go także profesor Ruty z Instytutu.
SZYMON Profesor?! Sprzeciw? I on coś pomoże?
PANI ZOFIA Poparł go swym autorytetem.
SZYMON (uradowany) Oj, dobry duszek. I ktoś jeszcze?
PANI ZOFIA No przede wszystkim przewodniczący PRON-u.
SZYMON (bez entuzjazmu) Przypadkowo go znam.
PANI ZOFIA Zna go pan?
SZYMON No jakże… Starszy kolega z rozbitego przez generała związku literatów. Dobry pisarz, przyzwoity człowiek, i tak niepotrzebnie się w to wkopał.
PANI ZOFIA (dotknięta) Pragnę zwrócić pana uwagę, że ja też jestem z PRON-u.
SZYMON Przepraszam, pani Zofio, zapomniałem. Ale też pani nigdy nie zaprosiła mnie do swojego biura.
PANI ZOFIA Bo tu możemy swobodniej rozmawiać.
SZYMON (z domyślnym uśmiechem) Z pewnością. Tu nieobecne myślami parkowe nimfy, podstarzali satyrzy, łabędzie i wiewiórki, a tam interesanci, telefony…
PANI ZOFIA Nie tylko, nie tylko…! Ale wracajmy do sprawy. Najważniejsze, że zajmie się nią prokurator, ale żeby też nie utracił pan do niej ducha. Myślę, co by tu zrobić, jakby panu pomóc. Ma pan samochód?
SZYMON Mam.
PANI ZOFIA Ale pewnie gorzej z benzyną?
SZYMON No, wie pani, jest na kartki. Wystarcza mi na dojazd do mojej chaty zaledwie trzy razy w miesiącu.
PANI ZOFIA To okropny dyskomfort, ale dostałby pan z PRON-u talon. Chodzi o to, że nasz rzeczoznawca niedaleko pańskiej wyspy ma dokonać pewnej wizji lokalnej. Lecz na dojazd stamtąd do pańskiej wsi nie będzie chciał poświęcić swego paliwa. Więc gdyby pan zawiózł go najpierw tam, gdzie on potrzebuje, a potem do siebie. Pokazałby mu pan tę wyspę, rzekę, przerwaniec… To wybitny ekspert i człowiek w pełni wiarygodny. On panu powie, czy ten przekop jest podyktowany koniecznością, czy też coś innego się za tym kryje.
SZYMON (pożegnawszy się już z Panią Zofią, sam do siebie) Duszek, jeszcze jeden, psotny, tyle że bez paliwa!
Nagle przystaje na widok zomowców. Zatrzymują dwu z przechodniów.
PRZECHODZIEŃ I My na towarzyskie spotkanie, a co, nie wolno?!
ZOMOWIEC I Wiemy, jakie to spotkanie.
PRZECHODZIEŃ II To, że rozwiązaliście nasz związek, nie upoważnia was…
ZOMOWIEC II Bez dyskusji, idziemy!
Odprowadzają aresztowanych. Szymon staje przed czerwonym szyldem z napisem: PATRIOTYCZNA RADA OCALENIA NARODOWEGO. Po chwili wahania, wewnętrznie rozdarty, przekracza próg. Za progiem przystaje, opiera się o ścianę, nie może zrobić kroku dalej. Na scenę wchodzi Generał (nie ten najwyższy) z dwoma oficerami milicji, których już znamy.
PUŁKOWNIK To literaci, ze zdelegalizowanego związku. Zarząd. Zostali zdjęci, zanim zdążyli otworzyć obrady, na których mieli potępić utwory towarzysza Putramenta.
GENERAŁ Doskonale! Przetrzymajcie ich dobę i wypuśćcie. A jak zbiorą się jeszcze raz, to znajdźcie na nich haki.
PUŁKOWNIK Tak jest, towarzyszu generale!
MAJOR Znaleźliśmy też jednego solidarnościowca, ukrywał się na strychu. Już został odesłany do obozu dla internowanych.
GENERAŁ Bardzo dobrze. Pamiętajcie, dałem słowo, że wyłapię wszystkich tych, którym udało się uniknąć internowania. A jak wiecie, jestem człowiekiem honoru i dotrzymam słowa. No, nie bez waszej pomocy.
PUŁKOWNIK i MAJOR Tak jest, towarzyszu generale!
Schodzą ze sceny. Szymon oczywiście ani nie widział, ani nie słyszał milicjantów, Generała, natomiast dobiegły go odległe, jakby przez tampon z waty, porykiwania krów i przeraźliwa syrena koparki. Usłyszawszy to, rusza przed siebie jak na ścięcie. Na korytarzu natyka się na zaaferowanego Urzędnika.
SZYMON Przepraszam, mam się zgłosić po talon na benzynę. Gdzie mógłbym to załatwić?
URZĘDNIK A pan na wyjazd w jakiejś naszej sprawie?
SZYMON No właśnie, to znaczy, naszej wiejskiej.
URZĘDNIK Wiejskiej…!? A, to pewnie w sprawie tego przekopu?
SZYMON Tak, prostowania rzeki. Poleciła mi tu przyjść pani Zofia. Podobno mógłbym dostać talon…
URZĘDNIK Oczywiście. Zaraz to załatwimy. Ale niech pan na chwilę wstąpi do mnie. (prowadzi go do swojego gabinetu) Niech pan siada! Miło mi pana poznać, cenimy sobie wolontariuszy, którzy chcą z nami współpracować. Ale pan podjął się wyjątkowo niewdzięcznej sprawy. Powiedziałbym nawet: błędnej. To niezwykle trudny problem. A to, co zostało zaprojektowane przez Dyrekcję Dróg Wodnych, jest jedynym rozsądnym jego rozwiązaniem. Krzywe koryto rzeki stwarza wiele zagrożeń dla okolicy, a także dla żeglugi. I jedynie przekop może je usunąć.
SZYMON Ale ja rozmawiałem z panią Zofią. Ona jest zupełnie innego zdania.
URZĘDNIK (z uśmiechem) Pani Zofia zwykle jest innego zdania. Zdążyliśmy się już do tego przyzwyczaić. Ale też bardzo ją cenimy. To anioł naturalnego środowiska, lecz jak każdy anioł ma głowę trochę w chmurach. (ze skrytą zawziętością) Mówiąc prościej, zbyt wysoko balansuje nad rzeczywistością. Na domiar złego porywa za sobą naiwnych ludzi, robi im nadzieję, unoszą się jak napompowane balony, po czym spadają razem z nią na ziemię. To są wielkie rozczarowania. I chciałbym pana przestrzec przed takim upadkiem.
SZYMON (chłodno) Dziękuję, będę na siebie uważał. Lecz chyba dostanę ten talon? Bo duszek…
URZĘDNIK Co za duszek?!
SZYMON Nic, nic…! Chciałbym przejechać się z nim, znaczy z państwa rzeczoznawcą.
URZĘDNIK Talon oczywiście, ale niech pan nie wyciąga z tej eskapady zbyt dalekich wniosków. Może to pana wpędzić w niepotrzebne tarapaty. (odwraca się w stronę, gdzie zapewne jest jego sekretariat, i woła) Pani Pusiu, proszę dla tego pana talon na benzynę!
Szymon pakuje się do wyjazdu, niecierpliwie spoglądając na zegarek. Dzwonek do drzwi, wchodzi Konspira, spostrzega jego przygotowania.
KONSPIRA Pan na swoją daczę?
SZYMON Na daczę?! Nie!
KONSPIRA Gdzieś dalej w świat?
SZYMON A w jaki tu można by świat! Na swą posesję. Bo ona nie jest daczą. Mam ją za własne, uciułane, a nie państwowe pieniądze.
KONSPIRA Dacze, posesje?! O, o tym też powinien pan napisać! Że jedne są za zasługi, a drugie za ciężko uciułany grosz. Dacze, posesje – znakomity temat!
SZYMON Dacze, z pewnością! Ale tu, (podaje jej kopertę) tu ma pani o kruchtach. No wie pani, przykościelnych. Napisałem, że są lepsze od Radia Wolna Europa. Bo słucha się tam niezależnego słowa i nikt go nie zagłusza.
KONSPIRA Spotkania autorskie w kościołach, znakomicie! Audycję zatytułujemy: „Wolne słowo w kruchcie”!
SZYMON Świetnie! Ale niech pani uważa na siebie. Bo kruchty są nie tylko przy kościołach. Znam jedną przy departamencie śledczym. Więc żeby tam czasem pani nie wpakowali.
KONSPIRA Oj, niech pan wypluje to słowo, na psa urok! Kocham wolność, może nie dam im się zapudłować. No nic, jakoś będzie. Dobrej drogi, panie Szymonie! Zmierza ku wyjściu. Szymon, który cały czas dusił coś w sobie, nagle postanawia to wyjawić.
SZYMON Pani Konspiro, chwileczkę! (Konspira zatrzymuje się) Zaraz, zaraz, coś jeszcze chciałem pani powiedzieć. Bo jest taka wyspiarska sprawa.
KONSPIRA Wyspiarska?!
SZYMON No nie, nie chodzi o Karaiby. (naraz rozmyśla się, zamyka w sobie) Właściwie nic, nic takiego. Chciałem tylko pozdrowić w rozgłośni mojego przyjaciela.
KONSPIRA Pozdrowię. Felieton na pewno przeczyta nasz najlepszy lektor. Tylko niech pan włączy nasłuch.
Wychodzi. Szymon zarzuca na ramię plecak, zabiera maszynę do pisania i wychodzi za Konspirą.
Wyciemnienie. Słychać charkot zapuszczanego silnika samochodu.
Połyskujące w słońcu długie, wąskie koryto przerwańca. Robotnicy znoszą i układają nad brzegiem wiązki faszyny. Ich czynnościom przypatrują się wiejskie kobiety.
KOBIETA I Co wy tu robicie? Na co te badyle?!
ROBOTNIK Przed wielką falą.
KOBIETA I Jaką falą?
ROBOTNIK Tą, co chluśnie.
KOBIETA II A cegój ma chlusnąć?
ROBOTNIK Bo jak koparka przer-znie wyspę na pół, to runie cała wezbrana za nią woda. Wtedy zdusą ją te fasyny.
KOBIETA II Koparka przer-znie wyspę?! To wy przyśliśta jus ryć?
ROBOTNIK A jakze…?! Nowe koryto.
KOBIETA I A na co to nowe koryto?!
KOBIETA II Staro jezdeś, a nie wis. Kazdy kce mieć swoje koryto. (wybuch krótkiego, ponurą sytuacją ściętego śmiechu) Ale tam nas paśnik! Zaleje!
PODGÓRSKA A co bedzie z krowami?!
KOBIETA I A co ma być? W wodzie ich nie wypasies, pójdą pod nóz!
PODGÓRSKA Mojej Zazuli nie dam pod nóż!
KOBIETA I A co, nascypies jej trawy spod płota?!
Schodzą ze sceny, lamentując. Znikają też robotnicy. Słychać zatrzymujący się samochód. Wchodzą Szymon z Rzeczoznawcą.
SZYMON Jestem ogromnie rad, że zechciał pan poświęcić mi trochę czasu.
RZECZOZNAWCA Pani Zofia tak serdecznie mówiła mi o panu, że nie mogłem odmówić.
SZYMON Wiem, że jej to zawdzięczam, ale przyznam, że jej osoba jest dla mnie zagadką. Od wszelkich biur trzyma się na dystans, a jak gdzieś wejdzie, to wszyscy czynią jej nadzwyczajne honory. Ale też chyba jej nie cierpią? (spogląda na Rzeczoznawcę i znajduje jego milczące potwierdzenie) Więc dlaczego kłaniają jej się w pas?
RZECZOZNAWCA Na pewno nie dlatego, że dokonuje cudów w ratowaniu zagrożonej natury.
SZYMON A więc z oportunizmu? (Rzeczoznawca kiwa głową) Znaczy, że jest gdzieś wysoko ustosunkowana?
RZECZOZNAWCA Rodzinnie, ma w bliskiej rodzinie generała.
SZYMON I umie wykorzystać to dla ochrony natury?! (Rzeczoznawca milczy) A pan od dawna ją zna?
RZECZOZNAWCA Z czasów okupacji. Byliśmy razem w konspiracji.
SZYMON (z ożywieniem) Akowskiej…?! Była łączniczką, sanitariuszką?! (Rzeczoznawca nie zaprzecza, ale zbywa pytanie milczeniem) Bo, wie pan, w stanie wojennym, w tym naszym mętnym generalskim mateczniku, wydaje mi się jakaś nierzeczywista, choć jak na zjawę, wcale nie płochliwa. Rzeczoznawca milczy, przystają nad brzegiem przerwańca nad wiązkami faszyny.
SZYMON (wskazuje na pejzaż na ekranie) To jest ta wyspa.
RZECZOZNAWCA Duża.
SZYMON Circa dwieście hektarów. Część dość sucha, stepowa, ale z oczkami bajorek. Tokują w nich rzadkie ptaki, bataliony.
RZECZOZNAWCA I widzę, pełno tu zatoczek, rozlewisk…
SZYMON Krowy mają tam soczystą paszę, gdy słońce wypali trawy.
RZECZOZNAWCA A to nowe koryto…?
SZYMON To przez środek… Siedem do dziesięciu kilometrów.
RZECZOZNAWCA A szerokość…?
SZYMON Jak mi mówiono, dziewięćdziesiąt metrów.
RZECZOZNAWCA A też ze trzy metry głębokości. No, no, dziesięć kilometrów i ta szerokość, to będzie trochę piachu do odwalenia!
SZYMON O tym nie pomyślałem. To tu będzie Sahara! Ale niech mi pan powie, to ma obronić wieś przed powodzią. Co pan o tym myśli?!
RZECZOZNAWCA (rozgląda się podejrzliwie) No cóż, płynęła sobie rzeka tysiące lat…
SZYMON Ale ten przekop, to nowe koryto…?
RZECZOZNAWCA Przecież mówię, rzeka, tysiące lat… No, niech by sobie nadal płynęła!
SZYMON (ledwie łapiąc oddech) Więc uważa pan, że to niesłuszne, że to błąd?!
RZECZOZNAWCA Błąd… Czy to błąd? To mi pachnie kryminałem.
SZYMON Kryminałem…?!
RZECZOZNAWCA To jest mój prywatny sąd i tylko do pańskiej wiadomości. Bo ani pan, ani ja nie złożymy doniesienia o przestępstwie.
SZYMON (zgodnie potrząsa głową) Duszki nie, duszki nie donoszą. Ale, ale, po co oni to robią? Jaki jest cel prostowania rzeki?
RZECZOZNAWCA Tego nie wiem. I prawdę mówiąc, wolę nie wiedzieć.
Wyciemnienie
Przed chatą Sołtysa. Stolik, wokół powystawiane z chaty stołki.
LUDOWIEC Dobre miejsce zawsze służy dobrym myślom. A lepszego, sołtysie, dla naszych obrad nie mogliście wybrać.
SOŁTYS W chacie ciasno i duszno.
LUDOWIEC I od razu mamy widok na rzekę, o której będziemy mówić. (spogląda w stronę ekranu i trafia wzrokiem na balustradę z siedzącym na niej pijakiem) A więc do rzeczy. Stronnictwo Ludowe jest mocno zaniepokojone losem pastwiska, gdzie wieś wypasa swoje krowy, i zrobi ze swej strony wszystko, żeby nie dopuścić do najgorszego. Jeśli woda zaleje…
SOŁTYSOWA Ale dlaczego ma zalać?! Czy ta diabelska robota jest w ogóle potrzebna?!
Sołtys strofuje żonę.
NACZELNIK GMINY Ten problem sam się rozwiąże. My, gmina, mamy umowę z Dyrekcją Gospodarki Wodnej i oni lada dzień wejdą na plac budowy. Naprawdę nie rozumiem, w czym rzecz. Bo jeśli nawet rolnicy nie wyrażą zgody, to będą przymusowo wywłaszczeni.
SOŁTYSOWA Wywłaszczeni! Naczelnik chce nas wywłaszczać?!
NACZELNIK GMINY Gmina wie, co robi. To jest projekt fachowców, trzeba im wierzyć.
DYREKTOR Ta inwestycja jest konieczna. O jej skali świadczą takie dane, jak choćby jej koszt: dwieście milionów złotych, okres realizacji: dwa lata. Nowe koryto będzie miało dziewięćdziesiąt metrów szerokości, długości około dziesięciu kilometrów…
SZYMON Skala tej inwestycji jest istotnie imponująca, ale jaki jest jej cel?!
DYREKTOR Dzięki temu rzeka skurczy się o tysiąc dwieście metrów, będzie drożniejsza, popłynie szybciej…
RZECZOZNAWCA (pod nosem) Jak woda w klozecie.
SZYMON Drożniejsza? Dla kogo?! Dla tej jednej barki, co kiedyś tędy przepłynęła, dla lodołamaczy?! Bo na pewno nie dla krów. Nie przepłyną koryta, pójdą pod nóż. Nie wiem, komu stoi na drodze ta wyspa, pastwisko i ponad dwieście krów, dla których nawet wojsko postawiło most na prośbę gospodarzy. Nie wiem, kto wpadł na pomysł wyniszczenia tego stada, komu i do czego potrzebne jest nowe koryto rzeki, dlaczego ma być ona wyprostowana, zamiast płynąć, jak płynęła przez tysiące lat? I doprawdy nie wiem, po co płynie ta koparka?! Gdy wyryje nowe koryto, to straszny dramat i dla zwierząt, i dla wsi. (bierze oddech, spogląda po zebranych, cisza) Ale jeśli rzeczywiście okolicznym wsiom zagraża powódź, to czy nie wystarczyłoby wzmocnić przeciwpowodziowych wałów?
DYREKTOR Nie ma przeciwpowodziowych wałów, których nie mogłaby przerwać woda. To zależy tylko od jej masy.
SZYMON Nawet gdyby były z żelbetonu?! A takie właśnie byłyby o wiele mniej kosztowne od tego dziesięciokilometrowego koryta, z którego wywalony piach zasypie pół okolicy.
NIEZNAJOMY (z pobłażliwym uśmiechem) To mi się nawet podoba, to wzruszające. Młody człowiek z taką pasją staje w obronie natury, stada gospodarskich krów. Sam rad bym mu pomóc, ale już zapadły decyzje, przekop jest faktem, nie da się go uniknąć.
PANI ZOFIA (pochmurno) Nie byłabym tego taka pewna.
Nieznajomy spogląda na nią ponuro.
SZYMON (pochyliwszy się do Sołtysowej) Kto to jest ten gość?
SOŁTYSOWA To z Ośrodka.
SZYMON Z jakiego ośrodka?
SOŁTYSOWA Z tego tu niedaleko, Ministerstwa Bezpieki.
LUDOWIEC Trzeba zgodzić się z przedstawicielem Ośrodka, że przekop jest już nieunikniony. Ale my, Stronnictwo Ludowe, proponujemy prom. Czy pan, dyrektorze, zechciałby wpisać w swoją inwestycję przeprawę promową dla krów?
DYREKTOR Przeprawę dla krów? To żaden problem! Przy tych kosztach prom to minimalny wydatek.
LUDOWIEC Mam rozumieć, że nie zgłasza pan sprzeciwu? Zatem zaprotokołujmy. Dyrekcja Dróg Wodnych podejmuje się zapewnić gospodarzom wsi przeprawę promową dla ich krów. Pan się z tym zgadza, dyrektorze?
DYREKTOR Naturalnie!
SOŁTYSOWA (wrzeszczy) Prom, a na czorta nam prom?! Zabierata nam paśnik i dajeta za niego kawał pływającej dechy!
Sołtys ucisza żonę i sam chce zabrać głos, ale przewodniczący zebrania, Ludowiec, nie dopuszcza do tego.
LUDOWIEC Wypracowaliśmy kompromis i na tym możemy skończyć naszą konferencję.
Wstają, rozchodzą się. Sołtys podchodzi do Dyrektora.
SOŁTYS Panie dyrektorze, przecież po drugiej stronie rzeki nie ma dla nas paśnika.
DYREKTOR A skąd ma być?
SOŁTYS (gniewnie) Pan, odbierając nam pastwisko, skazuje nas na głód.
DYREKTOR Na głód?! To zawekujcie sobie krowy.
SOŁTYS Jak to, zawekujcie…?
DYREKTOR No, w słoikach! Zawekujcie, na dłużej wam wystarczy.
SOŁTYS Ale panie dyrektorze…!
DYREKTOR (nie słucha, już ma odejść, zatrzymuje się) Możecie hodować sobie kaczki. (odchodzi)
Przy kulisie oczekuje go już od pewnego czasu Pani Naczelnik z ministerstwa. Witają się czule. Nie umyka to uwadze Sołtysa.
SZYMON (podchodzi do Sołtysa) Co on panu powiedział?
SOŁTYS Żebyśmy zawekowali sobie krowy.
SZYMON Zawekowali? Co to znaczy?
SOŁTYS W słoikach.
SZYMON Nie rozumiem.
SOŁTYS No, co pan?! Nie wie pan, co to słoiki?!
SZYMON (zwraca się do Pani Zofii, kipiąc z oburzenia) Chłopi mają sobie zawekować krowy!
PANI ZOFIA Co…? Tak postanowili?
SZYMON Nie, nie oni! Poradził im to dyrektor. Żeby w słoiki, to na dłużej im wystarczy. Znaczy na okres głodu.
PANI ZOFIA Weki?! Kazał im zrobić weki z ich krów?!
SZYMON Z ich krów.
PANI ZOFIA O, to warto zapamiętać.
SZYMON I zapamiętam. Na pewno zapamiętam. Ale pani Zofio, ten gość… No ten, co tak się mną wzruszył, że ja z taką pasją w obronie krów, on podobno jest z Ośrodka… Czy Ośrodek może mieć jakiś interes w prostowaniu rzeki?
PANI ZOFIA Skoro wzięli udział w tej naradzie, to widać nie jest im to obojętne.
SZYMON (wzburzony) Ale cel! Jaki to może mieć strategiczny cel?! Bo ja myślałem, że wojsko. Tam jeszcze są okopy z pierwszej wojny, więc może jakieś umocnienia, bunkry, to bym jeszcze rozumiał, ale bezpieka? Co bezpieka może mieć do rzeki, do jego krętego koryta? Czy kręte koryto zagraża ustrojowi?! A może krowy? (milknie, przygasa) Nie spodziewałem się takiego przeciwnika.
PANI ZOFIA I waha się pan, czy stawić mu czoła. Ja się panu nie dziwię. Niejednemu zbrakłoby odwagi.
SZYMON Nie chodzi mi o odwagę. Chodzi mi o to, że z nimi nie mam szans. Oni mnie kiedyś przez ładne parę lat…
PANI ZOFIA Wiem, słyszałam, przetrzymali pana. I domyślam się, że nie w tym ich wczasowym ośrodku.
SZYMON Absolutnie. W końcu wypuścili, ale nadal jestem dla nich niebezpiecznym figurantem.
PANI ZOFIA Nie sądzę, żeby był pan w tej chwili zagrożony. Lecz w walce o ochronę środowiska natrafia się na różne zagrożenia.
SZYMON Jakie niebezpieczeństwa, pani Zofio?
PANI ZOFIA Anonimy, ostrzeżenia, ludziom grozi się podpaleniem, pożarem lub że, jeśli nie zaprzestaną obrony, to im albo ich dziecku może stać się wielka krzywda. I niektórym rzeczywiście przytrafiają się nieszczęśliwe wypadki. Mówię panu o tym, bo uważam to za swój obowiązek. Lecz jeśli zdecyduje się pan na ten turniej, to ja pana samego nie zostawię.
SZYMON Anonimy, pogróżki, strachy na Lachy, ale tym dzieckiem to naprawdę mnie pani przestraszyła. Mam kilkuletnią córkę. Lecz skoro zapewnia mnie pani, że samego nie zostawi… No cóż, spróbuję skrzyknąć jeszcze paru psotnych duszków. Przede wszystkim telewizję.
PANI ZOFIA Telewizję… Byłoby to bardzo dobrze. Odprowadzi mnie pan do samochodu?
SZYMON Oczywiście!
Idą brzegiem rzeki, mijają figurę Matki Boskiej, wokół której zgromadziły się wiejskie kobiety. Ich śpiew dobiega już z daleka.
KOBIETY Serdeczna Matko, Opiekunko ludzi, Niech cię płacz sierot do litości wzbudzi. Serdeczna Matko, ratuj krowy nasze, Bo chcą im zabrać ich łąki, ich pasze!
Na drodze przed chatą Sołtysa. Szymon z telewizyjnym Reporterem i jego kamerzystą. Ten filmuje rzekę, nadbrzeżne szuwary, drogę. Trafia obiektywem na siedzącego na balustradzie pijaka.
SZYMON Tego nie ma co.
REPORTER Miejscowy pijak?
SZYMON A skąd?! Cudotwórca. Mleko zmienia w wódkę, którą sam zresztą wypija. (kamerzysta zdejmuje oko obiektywu z pijaka)
REPORTER A skąd bierze mleko?
SZYMON Od żoninej krowy. Nawet już nie mleko, a utargowane za nie pieniądze.
SOŁTYSOWA (spostrzega Reportera, kamerę, woła) Dziewczyny, chodźta pryndzej, przyjechała telewizja! (zbiegają się) A galancieście się ubrały? Żeby się dobrze zaprezentować, nie jak jakieś dziadówy.
REPORTER Piękny, piękny wianuszek kobiet! Ale stańcie tam, na tle rzeki.
Ustawiają się, kamerzysta kieruje na nie obiektyw. W tle na rzece kępa wodnych zarośli.
REPORTER To jest ta wyspa?
KOBIETY Nie, nie, a gdzie?! Wyspa tam dalej, za przepompownią. (śmieją się)
REPORTER Też się dziwię, że nie widzę mostu.
KOBIET Y A i most tam jest, tylko trza podejść.
REPORTER I to wojsko go postawiło, tak?
KOBIET Y Jasne, że wojsko! A kto by inny?!
KOBIETA II A i my złożylim się, żeby urządzić żołnierzom przyjęcie. I oj, popilim my, popilim razem! (ucisza ją Podgórska)
REPORTER A jak przeryją nowe koryto, to go zwalą, tak?
KOBIETA I A zwalą.
REPORTER I to podważy autorytet wojska. Nie, nie uważacie?
KOBIET Y Jasne, że uważamy!
PODGÓRSKA Nam chodzi o paśnik, a nie o most. Nasze krowy przepływały i wtedy, kiedy go nie było. My bez mostu przeżyjem, ale bez paśnika…
REPORTER Wojsko jest teraz u władzy. Jak obronimy most, to obronimy i paśnik.
SOŁTYSOWA Żeby tylko nie było jak z tym promem. Dechy zamiast paśnika.
SZYMON (dyskretnie do Reportera) Te kobiety gromadzą się pod figurą, proszą Matkę Boską o pomoc dla ich krów. Dobrze byłoby to pokazać.
REPORTER (do kobiet, z ożywieniem) A modlitwę za ocalenie waszych krów czasem odmawiacie?!
KOBIETY Odmawiamy, a jakże, co dzień! Schodzim się pod figurą, modlim się, śpiewamy.
REPORTER To stańcie pod Matką Boską i zaśpiewajcie!
Kobiety ustawiają się, Podgórska intonuje, śpiewają. Kamerzysta filmuje.
KOBIETY Serdeczna Matko, Opiekunko ludzi, Niech cię płacz sierot do litości wzbudzi. Serdeczna Matko, ratuj krowy nasze, Bo chcą im zabrać ich łąki, ich pasze!
REPORTER (po nakręceniu sceny) Nie wiem, czy to przejdzie, akcent religiancki, ale spróbuję przepchnąć.
Rozgląda się.
KOBIETA I A gdzie chłopy?
KOBIETA II A tam, chowają się. Chodźta tu, chłopy! Chodźta sie sfilmować!
Chłopy podchodzą z ociąganiem.
REPORTER Śmiało, panowie, śmiało! Powiedzcie coś niecoś do kamery!
GAWLAK A co tu gadać?!
JAGIELSKI A co, ni mo o cym?!
RYPKA A byłoby i o cym, tylko cy puscom? Piecuch, powiedz no co!
PIECUCH Cemu ja? Ja mam tylko dwie krowy. Zabrzycki ma pięć, niech gado.
GAWLAK Ale jego ni mo, nie przysed. Młode niech mówią! Podgórscoki!
PODGÓRSZCZAKI My i tak do miasta… Co nam tam ten paśnik! Zwisa!
JĘDREK (ze złością) Zwisa…?! Naso ziemia ci zwisa?! Ja wypasam tam i konie! Przynajmniej mają gdzie pogalopować. A krowom…
GAWLAK O, niech gada, niech gada!
REPORTER A powodzi się nie boi?
JĘDREK Jakiej powodzi?! Tu nigdy nie było powodzi!
REPORTER A skąd ta w zeszłym roku?
JĘDREK Od zapory! Z cofki! Bo jak tam popiją, to i za zaporą wiency się jus nie zmieści. A potem dziw, ze wylewa na pola!
SOŁTYSOWA To prawda, to sam pan dyrektor przespał wielką wodę. Gdy otworzył śluzy, było już za późno.
REPORTER Co za dyrektor?
SOŁTYSOWA No, ten od weków. Ten, co nam kazał nasze krowy do słoików… Wtedy był jeszcze szefem na zaporze. Dopiero potem, po cofce, awansował do Warszawy.
SZYMON Sołtysowa to na pewno wie? A skąd?!
SOŁTYSOWA A co to, nie pracują u nas ludzie ze wsi na zaporze?
REPORTER (zaniepokojony) Odbiegamy od tematu. Wracajmy do krów. (do Zakapiora) A obywatel…?
ZAKAPIOR Ja…?! Ja, kurwa, nie obywatel, ja chłop, i ja pierdolę!
SZYMON (szarpie za rękaw kamerzystę) Dajcie mu spokój!
REPORTER No właśnie. Najbardziej liczyliśmy na pana. To, co pan powie, będzie trzonem filmu. Więc niech pan nam powie o tym moście. Zbudowało go wojsko, jeszcze przed stanem wojennym.
SZYMON Tak, jeszcze przed stanem…
REPORTER Z własnych środków?
SZYMON No nie, z funduszów Urzędu Stołecznego, ale w czynie społecznym pod hasłem: Wojsko – rolnikom!
REPORTER O właśnie, właśnie o to chodzi! Wojsko – rolnikom! I mają go zburzyć. Co pan o tym sądzi? Czy to nie godzi w armię? Czy nie podważa jej autorytetu?
SZYMON Wie pan, nie byłem przygotowany na taką rozmowę. Myślałem raczej o samej wyspie, o krowach, o pastwisku, a most… No, jak nie będzie krów, jak pójdą na weki…
REPORTER Na weki…?!
SZYMON Tak dyrektor chłopom poradził, gdy skarżyli się, że ryjąc to nowe koryto, skazuje ich na głód. „Głód?” – powiedział. „Zawekujcie sobie krowy, na dłużej wam wystarczy”.
REPORTER (zmieszany) Dyrektor…?! Nakręciliśmy z nim rozmowę, ma niezłe gadane. Ale nie mówmy o głodzie, wróćmy do mostu…
SZYMON Nie, nie…! Zróbcie teraz zdjęcia stada, żeby nie zabrakło krów w tym filmie.
REPORTER Nie zabraknie, nie zabraknie!
Razem z kamerzystą zmierzają w stronę paśnika.
SZYMON (z ulgą ociera pot z czoła) Oj, duszki…! Myślałem, że będziecie bardziej psotne.
Zbliża się Dziennikarka z mikrofonem. Wdeptuje w świeży krowi placek i z obrzydzeniem wyciera pantofel w trawie.
DZIENNIKARKA Paskudztwo! (podchodzi do Szymona) Ja z Polskiego Radia. Z polecenia…
SZYMON Tak, wiem… Dzwonił znajomy, że pani będzie. Bardzo się cieszę.
DZIENNIKARKA Już mniej więcej wiem, o co chodzi, ale mam jedno zasadnicze pytanie.
SZYMON Ależ niech pani pyta!
DZIENNIKARKA Chodzi mi o tę inwestycję.
SZYMON Mnie też.
DZIENNIKARKA Ale ona ma zmienić koryto rzeki, uczynić ją prostszą, a są sprzeciwy, próby wstrzymania robót. Niech mi pan powie, czy za ich wstrzymaniem jest większość, czy mniejszość?
SZYMON A czy to jest warunek, od którego uzależnia pani swoje stanowisko?
DZIENNIKARKA Poniekąd.
SZYMON A więc, poniekąd mniejszość. A właściwe zdecydowana. Ale myślę, że bardziej interesujące dla pani jest to, po której stronie jest słuszność.
DZIENNIKARKA A pan ma co do tego pewność?
SZYMON Ja – jak najbardziej! A i pani powinna ją zdobyć. Bo trudno angażować się, nie mając pewności, czy aby ma się rację.
DZIENNIKARKA No właśnie. Angażować się w niepewne sprawy nie mam zwyczaju.
SZYMON Ale ja mogę pani to wszystko wyjaśnić.
DZIENNIKARKA O nie…! Niech się pan nie trudzi! Najpierw to sobie przemyślę. (odchodzi, wycierając w trawie pantofel)
SZYMON (spoglądając za odchodzącą) Nimfa powinna być jednak ważką! Nie wdepnęłaby wtedy w placek.
Miejski park, na ławce pod wierzbą siedzi Pani Zofia. Podchodzi Szymon, wita się z nią, przysiada.
PANI ZOFIA Pan wie, jak mnie tam nie cierpią. (wskazuje w stronę biura)
SZYMON No, wiem!
PANI ZOFIA A gdy coś mi się uda, to lepiej w ogóle się tam nie pokazywać. Dlatego umówiłam się z panem na naszej ławeczce. Zimno, ale można jeszcze posiedzieć. Bo mam dla pana coś, co z pewnością pana ucieszy. (wyjmuje z torebki arkusik papieru, podaje Szymonowi)
SZYMON Co to jest?
PANI ZOFIA No, niechże pan spojrzy! Pismo z Prokuratury Generalnej. Albo niech pan da, przeczytam panu. (odbiera, czyta) „W nawiązaniu do pisma z dnia”…, no, nieistotne, „…informuję, że sprawa regulacji rzeki Bug była przedmiotem zainteresowania Prokuratury Generalnej, w następstwie czego założono sprzeciw od decyzji pozwolenia wodnoprawnego z dnia”…, no, to pan wie. „Sprzeciw ten skierowany został do Ministra Ochrony Środowiska i Zasobów Naturalnych”. Panie Szymonie, budowa wstrzymana. Smok nie będzie rył, odpływa, mamy czas działać. (wręcza mu pismo) To ksero, niech pan weźmie z sobą, powiadomi pan o tym gospodarzy.
Szymon dziękuje, zrywa się i jak [na] skrzydłach znika za kulisą. Dobiega charkot zapalanego motoru. Obraca się scena, zmiana dekoracji – wieś. Szymon mija siedzącego na balustradzie pijaka, zataczającego się na drodze Zakapiora i zachodzi do Sołtysa.
SZYMON Sołtysie, przyniosłem pismo. Urzędowe.
SOŁTYS Co za pismo?
SZYMON Sprzeciw od decyzji pozwolenia wodnoprawnego.
Z balustrady przy drodze spada pijak. Leży chwilę nieruchomy. Podchodzi i pochyla się nad nim Zakapior.
SOŁTYS Pozwolenia? Na przekop? Od tego, co dał wojewoda? I pan to napisał?
SZYMON Nie ja, prokurator, generalny.
SOŁTYSOWA Prokurator?! A niech no pan pokaże! (ogląda)
ZAKAPIOR (wykrzykuje w stronę Sołtysowej chaty) Sołtys, trupa mamy! Podgórski umarł, nie żyje!
Sołtysowa i Sołtys porzucają pismo, wybiegają, podnoszą trupa i taszczą go za kulisy. Szymon podnosi porzucone pismo i wychodzi za nimi. Na wiejskiej drodze pojawia się kondukt pogrzebowy. Krzyż, ksiądz za krzyżem; za trumną Podgórska, Podgórszczaki i pół wsi. Wtem świdruje uszy przeraźliwa syrena, to koparka. Rusza, lecz w przeciwnym niż dotąd kierunku. Kondukt pogrzebowy staje jak wryty, któraś z kobiet wykrzykuje radośnie:
KOBIETA Patrzta, patrzta, koparka odpływa!
Stoją i ponad trumną spoglądają na rzekę za odpływającym żelaznym smokiem. Ksiądz protestuje: pogrzeb, nie pora na radość; zagłusza go wichura. Na ekranie zmienia się aura, żółknie zieleń, opada liść, sypie pierwszy śnieg.
Koniec pierwszego aktu