„Śmierć pokojówki” – fragment

Śmierć pokojówki

Osoby

ANITA – pokojówka
KSAWERY – bez zajęcia, młody
KAZIMIERZ – kelner
GOŚĆ – wiek średni
ZOFIA – druga pokojówka
GOSPODYNI – właścicielka pensjonatu
ALICJA, PAN MŁODY, DWÓCH JEGO PRZYJACIÓŁ – cztery osoby w podróży poślubnej
STARA CIOTKA, DWÓCH GRABARZY I PAN WŁADEK – uczestnicy stypy

Dzieje się współcześnie.

ODSŁONA 5

Duży pusty pokój. Cztery pary drzwi. Na ścianach stare obrazy.
Spłowiałe tapety, kotary, dużo światła.
Stoją w szeregu, z tacami w ręku: Zofia, Kelner i Anita. Ubrani uroczyście.

ZOFIA
Wymówiłam.

ANITA
Ja także.

KELNER
Bawicie się dobrze.

ANITA
Ja podziękowałam.

KELNER
Kto tu powiedział o zamachu stanu?

ZOFIA
Ja nie powiedziałam. Nie powiedziałam nawet, że wyjeżdżam. Ja milczę.

KELNER
Daleko jedziecie?

ANITA
Wynajęłam mieszkanie.

KELNER
A ty?

ZOFIA
A ja samochodem. Być może. Zaraz tu będzie, prawda?

KELNER
Proszę bardzo. Dokąd?

ZOFIA
Przed siebie.

KELNER
Z kim?

ZOFIA
Tego jeszcze nie wiem.

KELNER
Gdzie jest Ksawery?

ANITA
U mnie.

KELNER
Szczęść Boże. Dużo hałasu o nic.

ZOFIA
Młodej parze.

KELNER
I jak wy tak możecie?

ANITA
Co możemy?

KELNER
Patrzę na ciebie i coraz bardziej cię lubię. Tobie drżą ręce, Anito. Opanujże się; szkłem dzwonisz. A tutaj trzeba prosto, ostro, jednym pociągnięciem… Obsłużyć. A więc? Koniec żartów… Jadą. A więc uwaga: ty, Zofio, na ciebie liczę.

ZOFIA
Licz na mnie, panie Kaziku.

KELNER
Pani Henryka już zeszła na dół. To dla niej przeżycie. Kocham tę szaloną staruszkę. Będę przed wami bronił. Biedny jej mózg. Wyobraziła sobie, że Ksawery stał się milionerem. Chce gości przywitać. Zaraz potem grzecznie posadzimy ją w fotelu. Ty to zrobisz, Zofio. (do Anity) Chce oznajmić gościom, żeś się zaręczyła… Niby co w domu, jak kury w kurniku?

ANITA
To byłoby straszne. Kury? Panie Kazimierzu, ja sobie wypraszam.

KELNER
Wyprosić u mnie możesz bardzo dużo. Niewiele umiesz.

ZOFIA
Kazimierzu, czyżbyś zamierzał mnie zdradzić?

KELNER
Biedny jej mózg. Twój także. Uwaga, podjechali. Nie potrzebuję wam tłumaczyć. Już są. Raz, dwa, trzy, cztery. (wystukuje rytm stopą i wykonuje kilka kroków do przodu) Jeżeli goście obyci, pierś wasza wzniosła, na wysokości brzegu tacy, uśmiech jak piórko z ogona pawika, w ząbkach…: czym mogę służyć?… U mnie to balet. A jeżeli…

ZOFIA
Chamy.

KELNER
O tak. Godność urażonej królewny. Bez uśmiechu. Nogi jak po grudzie… Podjechali… Już ich wita… Obliczył[a] sobie, że Ksawery odziedziczył spadek…

ANITA
To jest nieprawda.

KELNER
Kto będzie sprawdzał?

ZOFIA
A pan Władek wesoły…

KELNER
Cisza.

ZOFIA
…Mówią, że teraz wybuduje sobie kościół i że pod tym kościołem będzie dopiero żebrał.

KELNER
Uwaga.

Wchodzi Gospodyni o lasce. Kelner bierze ją pod rękę. Za Gospodynią wchodzą goście: Alicja, Pan Młody, Wincenty, Czesław. Ubrani jaskrawo.

GOSPODYNI
Witam państwa w moim skromnym domu.

PAN MŁODY
Skromnym? (do Wincentego) Tu jest po prostu brudno.

Drzwiami z drugiej strony wchodzi Gość.

GOSPODYNI
Państwo się nie znacie… (daje znak Kelnerowi)

Kelner, Zofia i Anita ruszają ku gościom z tacami.
Następuje chaotyczne przestawianie. Spacer okrężny wokół pokoju.

PAN MŁODY (do Alicji)
Inaczej to sobie wyobrażałem. (obchodzi pokój wokoło) Pusto… Sypie się pod tapetami… Relikty przeszłości…

WINCENTY
Pluskwy…

PAN MŁODY
Myślisz?… Sprawdźcie w moim imieniu, czy nie ma kogoś w szafie?

WINCENTY (do Czesława)
Niezadowolony. To bardzo dobrze.

ALICJA (do Gospodyni)
Oszołomieni… Podroż… Śmiertelne niebezpieczeństwo psychiczne. Każdej chwili. (do Wincentego) Słyszałeś już?

WINCENTY
Oswoi się i będzie zadowolony. Prędzej niż my. To człowiek łatwy dla samego siebie.

ALICJA
A jednak uważaj na niego.

WINCENTY
Zrobimy, co tylko będziemy mogli.

ALICJA
O Czesława jestem spokojna, ale ty? Te twoje zapędy…

WINCENTY
Bądź spokojna. I nie narzekajmy. Nie wyprzedzajmy…

ALICJA
Nie wyprzedzajmy. Czym jeszcze człowiek wystrzeli? Od jakiej zbłąkanej kuli zginie? Kiedy będzie ta chwila, gdy powie, że nigdy się tego nie spodziewał?

GOSPODYNI (do Gościa)
Mam nadzieję, że zajmie się pan Alicją. Poznajcie się wszyscy. Alicja to sam urok. A umysłowość? Rokrocznie tutaj… Ciekawa umysłowość. O ile jej z kim innym nie pomyliłam.

CZESŁAW
Jakże tu miło.

ALICJA (do Gospodyni)
Rozsławiłam pani dom, gdzie tylko mogłam.

PAN MŁODY (do Wincentego)
Myślałem, że będzie tu jakoś porządniej.

GOSPODYNI (do Alicji)
Dziękuję pani. Udany chłopiec ten pani mąż. O ile nie pomyliłam osoby.

ALICJA
Bardzo się wyróżnia i nie można pomylić.

GOSPODYNI
Wiedziałam, że intelekt pani wysoko będzie lądował.

ALICJA
Jeszcze nie raz. Odbywamy podroż poślubną, bo coś się zepsuło.

GOSPODYNI
Teraz sobie panią na pewno przypominam. Ta cudowna szczerość. Dowcip.

ALICJA
Pogoda się zepsuła.

PAN MŁODY (do Wincentego)
Dosyć tu typowo… Stęchlizna…

CZESŁAW
Może wypijesz?

PAN MŁODY
Co robić? Wypiję. Boli mnie głowa. (bierze kieliszek podany przez Anitę i odchodzi)

WINCENTY (do Czesława)
Ani w ząb.

ALICJA (do Gościa)
Dawno pan tu bawi?

GOSPODYNI (do Anity)
Popchnij mój fotel… A jak się czuje pan Ksawery?

ANITA
Bogu dziękować, zasnął.

GOSPODYNI
Mam nadzieję. Po takiej nocy. Nie przyjdzie tu chyba?

ANITA
Nigdy w życiu.

PAN MŁODY (wracając z obchodu)
Gospodyni sparaliżowana.

ALICJA
Za to jest cudownie. Ponury dom, świece i ten kelner z oczami szakala.

Podchodzi Zofia z tacą pełną kieliszków.
Gospodyni podjeżdża w fotelu.

GOSPODYNI
Małe zapytanie. Proszę wybaczyć, ale jedna myśl nie daje mi spokoju. Jakże to, nie dwie pary w podroży poślubnej, tylko jedna? Co to ma oznaczać? Przyznam się pani, że po raz pierwszy…

ALICJA
Grupa ścisłych przyjaciół. Zresztą mojego męża.

GOSPODYNI
Myślałam, że to będzie para…

ALICJA
Kto wie, kto wie? Czy ma pani coś złego na myśli?

Gospodyni odjeżdża popychana przez Anitę.

ALICJA
Nudna jest ta pani. A dlaczego raz jest w wózku, a drugi bez?

GOŚĆ
Pani przecież nie pierwszy raz tutaj.

ALICJA
Tak, tak, zapomniałam… Miałam straszny wypadek w zeszłym roku. Właśnie jesienią. Mąż się powiesił. W szafie. Moj obecny był wtedy zaledwie moim kochankiem.

GOŚĆ
Powiesił się?

ALICJA
Nie przeżył.

GOŚĆ
Czego?

ALICJA
Zbyt bolesne…

GOŚĆ
Depresja?

ALICJA
Moja. Ale mówmy o czymś weselszym. To bardzo zacny człowiek.

GOŚĆ
Kto?

ALICJA
Mój mąż.

GOŚĆ
Który?

ALICJA
Ten… Posłuchajmy… Posłuchajmy, jak zacność może prowadzić do nieustających konfliktów.

Pan Młody w ożywieniu rozmawia z Anitą.
Przez cały czas Wincenty i Czesław krążą wokoło, obserwują Pana Młodego i rozmawiają.
Alicja bierze Gościa pod rękę i prowadzi krok w krok za Wincentym i Czesławem.

CZESŁAW
Już się oswoił.

WINCENTY
Już, już… Nabrał gustu…

CZESŁAW
Będzie smakował?

ALICJA (do Gościa, dopowiada)
Rzeczywistość. Moj mąż. To o nim.

WINCENTY
Wziął coś z tacy.

CZESŁAW
Otwarł usta.

WINCENTY
Coś tam mówi. Zdąża do czegoś. Śmieje się. Szczery.

CZESŁAW
Bezpośredni.

WINCENTY
W powadze…

CZESŁAW
Żartów.

WINCENTY
Ma je.

CZESŁAW
Poznaje się ludzi… Po żartach.

WINCENTY
Gdyby się krył i maskował doktorem…

CZESŁAW
Żarcik go zdradzi.

ALICJA (do Gościa)
I niech pan powie, czy można tak mówić o człowieku?

CZESŁAW
Popatrz, już niesie mu szklankę herbaty. Już dostał.

WINCENTY
Przecież letniej. Popił. I na twarzy błogie uczucie.

GOŚĆ
A co by powiedział, gdyby to usłyszał?

ALICJA
Ze mną miałby do czynienia. Pan uwierzył w tę szafę?

GOŚĆ
Nie uwierzyłem.

ALICJA
A w to, że Wincenty i Czesław są moimi kochankami?

GOŚĆ
Nie uwierzyłem.

ALICJA
No, to już ryzykownie.

WINCENTY
…Krztusi się. Co z nim? Uderzyć go w plecy. Rzucić o ziemię.

CZESŁAW
Tego za dużo. Cierpliwości. Ktoś to za nas zrobi.

Wincenty odstawia szklankę.

CZESŁAW
Zabiera się do pokojówki.

WINCENTY
Chciałbym usłyszeć to pierwsze zdanie, jakie wypowie o niej. Chodźmy.

ALICJA (do Zofii)
Czy mogłaby pani odciągnąć tego pana w muszce od tej pani z tacą?

ZOFIA
Nie mogę. (na skinienie Gospodyni zbliża się i przesuwa ją w fotelu)

GOSPODYNI
Jesteś? Nie mogę uwierzyć, że odchodzisz. Wyobraź ty sobie, że kiedyś byłam zupełnie do ciebie podobna.

ZOFIA
Do mnie podobna?

GOSPODYNI
Taka jak ty.

ZOFIA
Ja nic o tym nie wiem.

GOSPODYNI
Uśmiechnij się. Chciałam tylko powiedzieć, że byłam piękna.

ZOFIA
O nie, to pani nie była do mnie podobna. Nie wierzę pani.

GOSPODYNI
Nie odchodź.

ZOFIA
Muszę. Dziękuję pani za wszystko dobre. Dziękuję, rozumie kochana pani?

GOSPODYNI
Nie rozumiem. Od dawna marzyłam o kimś obojętnym. A nawet nieprzychylnym. O trzeźwej obecności człowieka niemiłego.

ZOFIA
Dziękuję.

GOSPODYNI
Dziwnej jakości jesteś łajdakiem.

ZOFIA
I nawzajem. (odchodzi)

GOSPODYNI (do Kelnera)
Wszyscy ode mnie odchodzą.

KELNER
Tylko Zofia. Reszta to amatorzy.

GOSPODYNI
Chwalisz ją, Kazimierzu?

KELNER
Bardzo chwalę. Na oczach mi rośnie. Ten człowiek ma ręce chirurga. Wyjęłaby pani serce i jak wróbla zdusiła.

GOSPODYNI
Tego już nie rozumiem.

KELNER
Pojedziemy. (ujmuje rękoma oparcie fotela) Jedziemy, pani Henryko… A teraz będzie piękny wiraż…

Alicja i Gość zatrzymują się w pobliżu Wincentego i Czesława.

ALICJA
Posłuchajmy… Słyszy pan? Wygadują. Gdybym ich nie przywiozła, sami by przyjechali.

GOŚĆ
Po co?

ALICJA
O Boże. Żeby mnie widzieć. Czy to takie trudne? Oni go przecież nienawidzą. A ja muszę tego wysłuchiwać. Teraz pan rozumie? (idzie w stronę drzwi wyjściowych; do Zofii) Dokąd prowadzą te schody na dół?

ZOFIA
Na dół.

ALICJA
Jakie to proste.

ZOFIA
Wymówiłam pracę.

ALICJA
Wymówiła pani? To zupełnie proste.

Ktoś puka do drzwi, Alicja otwiera.
W drzwiach ukazuje się Ksawery.

KSAWERY
Czy zastałem panią gospodynię?

ALICJA
Właściwie, to w tej chwili ja nią jestem.

KSAWERY
Bardzo mi miło.

ALICJA
Mnie również. Czym panu mogę służyć?

KSAWERY
Chciałem podziękować za gościnę.

KELNER (podchodząc)
Nie teraz, nie teraz…

ANITA
Ksawery.

ALICJA
Podziękować? Proszę bardzo. Jak się panu mieszkało?

KSAWERY
Dziękuję.

ALICJA
No to cudownie.

PAN MŁODY
Kto to?

ALICJA
Ja nie wiem.

PAN MŁODY
A pan kto taki?

KSAWERY (dostrzega Gościa)
Signore.

GOŚĆ
Nie dotrzymał pan słowa.

KSAWERY
Podziękowałem i już odchodzę.

PAN MŁODY
Pan stąd nie wyjdzie.

Ksawery dostrzega Pana Młodego.

ANITA
Dlaczego ten pan ma stąd nie wyjść?

PAN MŁODY
Nie wiem.

GOŚĆ
Nie dotrzymał pan słowa, Ekscelencjo.

PAN MŁODY
Kto to jest?

GOŚĆ
Poeta.

KSAWERY
Nie jestem poetą.

ALICJA
A jednak pan zostanie.

KSAWERY
Ostatecznie mam wierszyk w kieszeni. Może by się panu nadał?

PAN MŁODY
Dlaczego mnie? Nie słyszałem jeszcze o wierszu, który by się nadawał.

KSAWERY
Nie mogę oderwać wzroku.

PAN MŁODY
Od kogo?

KSAWERY
Od pana.

PAN MŁODY
A ja od pana.

KSAWERY
Takeśmy sobie przypadli.

PAN MŁODY
O, bynajmniej.

KSAWERY
Zaraz wychodzę.

PAN MŁODY
Proszę zostać. Proszę natychmiast zostać.

WINCENTY
Może byłoby lepiej…

PAN MŁODY
Nic lepiej.

ALICJA
Będzie cię kosztowało…

PAN MŁODY
A on na mnie patrzy…

KSAWERY
Nie mogę oderwać wzroku.

ALICJA
Kochany, ty się bez potrzeby zirytujesz.

GOSPODYNI (podjeżdża w fotelu)
Proszę wybaczyć… Proszę wybaczyć moją łagodność… Ale…

KELNER
Pani Henryko, awaria w kuchni. (popycha fotel i wywozi Gospodynię. Wraca)

PAN MŁODY
A więc?

ALICJA (do Wincentego)
Jedno drgnienie, a ten człowiek rozleci się w kawałki.

WINCENTY
Nie bój się, ten tu poznał się na nim…

CZESŁAW
Nie trzeba dopuścić.

ALICJA
Zrobię, co mogę.

CZESŁAW
Już stanął jak wryty.

WINCENTY
Byle nie zaczął zadawać pytań.

ALICJA
To byłoby okropne.

CZESŁAW
Mało kto wytrzyma.

ALICJA
Prawość jego jest źle rozumiana.

WINCENTY
Bezwzględne zasady.

ALICJA
Czyste ręce.

CZESŁAW
Szlachetne intencje.

WINCENTY
Uczynność, której nikt nie chce.

ALICJA
Panowie.

WINCENTY
Ale ucieszyły cię nasze słowa.

ALICJA
Zamilcz.

PAN MŁODY
A o czym jest ten wiersz?

ANITA
Ksawery, błagam cię, wyjdź stąd natychmiast.

KSAWERY
O mojej matce.

KELNER (do Anity)
Pełń swoją powinność.

PAN MŁODY
Z jakiej okazji? Czy z matką pańską zaszło coś szczególnego?

KSAWERY
Umarła.

PAN MŁODY
Moje wielkie współczucie. Ale czy była kimś, że tak powiem, znacznym?

KSAWERY
Nie była.

ANITA
On ledwo trzyma się na nogach. Proszę go nie męczyć.

KELNER (do Anity)
Pełń swoją powinność.

[Kelner] mówi coś do Anity i Anita wychodzi drzwiami prowadzącymi do kuchni.

ALICJA
Zostanie pan z nami na kolacji. Bardzo pana proszę.

KSAWERY
Dziękuję. Panu się wydaje, że przyszedłem pana upokorzyć.

PAN MŁODY
Mnie? Czym? A to się przyczepił. Patrzy. Co takiego we mnie?

KSAWERY
Nie zostanę. Dziękuję.

ALICJA
Mnie tego pan nie zrobi.

W tym czasie odbywa się ruch i przenoszenie półmisków do sąsiedniego pokoju.

KELNER
Kolacja na stole. Bardzo państwa proszę.

PAN MŁODY
To wasza wina. Robicie rzecz niebezpieczną i zgoła niepotrzebną. Cały nasz wyjazd stał się pod znakiem zapytania.

Wincenty wykonuje gest zapraszający Ksawerego.
Wychodzą wszyscy.
Anita przywozi Gospodynię w fotelu i zostawia ją w cieniu.
Wychodzi.
Przez pokój przebiegają w pośpiechu: Kelner, Anita i Zofia, z wazami i półmiskami.
Gospodyni zatrzymuje Zofię. Chwyta ją za ręce.

ZOFIA
Ma pani takie zimne ręce…

GOSPODYNI
Przykro mi, że ja akurat z tą sprawą, gdy są mili goście. Powiedz mi, oni są mili? Zawsze lubiłam ludzi niespodziewanych i miłych. Jakże więc oni? A mnie przykro. Dziś bardzo bym nie chciała. Nie ten dzień, kochana; ty się na mnie nie gniewaj. Powiedziałyśmy sobie, co było potrzebne, i darujemy to sobie; Bóg z nami. O Boże, nadchodzi ta chwila. I nic nie wiem. Ten śmieszny rachunek… Czy on jest gotowy?

ZOFIA
Powiem Kazimierzowi.

GOSPODYNI
Niech przygotuje.

ZOFIA
Przygotuje i odczytamy pani. Wszyscy będziemy czytali…

GOSPODYNI
Co ty mówisz?… Tak bardzo chciałam, żebyś została ze mną. Powiem ci… prawdę… zawsze o tym myślałam. Taki ktoś jak ty, człowiek niedobry, ma naokoło siebie powietrze orzeźwiające. Złość jego jest jak pies, który może obronić. A złość na niego pozwala rozzłoszczonym żyć… Wybacz… Ja naprawdę byłam do ciebie podobna… A nie do Anity…

ZOFIA
Anita mogłaby zostać.

GOSPODYNI
Co ty mówisz?

ZOFIA
Pani ma zimne ręce.

GOSPODYNI
Tak mówisz? Anita. Która to godzina? Czy już jest późno? Wywieź mnie na tym wózku i zostaw…

ZOFIA
Pani ma zimne ręce.

GOSPODYNI
Wywieź mnie i zostaw… Gdzieś tam w ciepłym kącie, takim, w którym byś zostawiła rzecz, którą ukradłaś, żeby ją potem znaleźć. Ja się z tego śmieję… Nie chcę tego tu robić… Zasnąć? Nie chcę zasypiać…

ZOFIA
Pani ma zimne ręce. (popycha wózek) Mam to zrobić?

GOSPODYNI
Zrób, zrób, i tak mnie jutro nie będziesz słyszała, prawda?

ZOFIA (po chwili)
Prawda… Ach, pani tak tylko udaje… Ha, ha, ha!

GOSPODYNI ( jeszcze słabszym głosem)
Ty się nie gniewaj na mnie. I już nie zostawaj ze mną.

ZOFIA
…Anita, mówię, mogłaby zostać.

GOSPODYNI
Co ty wygadujesz? Wychodzi za mąż.

ZOFIA
Wychodzi się i wraca. Może z nią pani pomówić. Z jedną tylko ostrożnością: ona nie może o tym wiedzieć. O tym, że wróci.

GOSPODYNI
Jakże to więc?

ZOFIA
Pani musi rozmawiać bardzo ogólnie. Pocieszyć ją, uspokoić, a nawet okłamać. Co pani woli. Nawet wolno pani pomyśleć, że ona naprawdę odchodzi. Tak byłoby najlepiej. Trzeba w to uwierzyć.

GOSPODYNI
Ach tak, ach tak… Teraz dopiero widzę, że wszyscy już jesteście kompletnie pijani. Niech Kazimierz przygotuje ten ogólny rachunek.

ZOFIA
Przygotuje i odczytamy go pani. Wszyscy odczytamy.

Zofia i Gospodyni w fotelu znikają.
Odzywa się hałas na schodach kuchennych.
Słychać ostre stukanie do drzwi.
Zjawia się Kelner. Uchyla drzwi.

KELNER
W jakim wy tam jesteście stanie? (zapala latarkę i oświetla ich)

Są niewidoczni.

PAN WŁ ADEK
Rozpoczniemy przygrywkę. Duża wesołość i śmiech na sali.

KELNER
Nie za dużo śmiechu.

PAN WŁADEK
Krótki, ognisty marsz. Palce lizać.

KELNER
Panowie, ale… (wpuszcza ich)

PAN WŁADEK
Już, już.

Wchodzi orkiestra: dwaj Grabarze – bęben i rożek angielski. Pan Władek – skrzypce.
Wraca Zofia.
Pan Władek podchodzi do niej. Klęka i składa się do grania na skrzypcach.

PAN WŁADEK
Czekałaś na to, czekałaś… Słuchaj. Otwórz usta. Słuchaj. Otwórz oczy. Czekałaś? (zaczyna grać refren romansu cygańskiego. Mówi) Słuchaj… Niech słuchają wszyscy. Słyszysz? Nie rob takiej miny… że niby co? Że to nie ty? Popatrz, człowiek nad grobem klęczy i gra dla ciebie… A ty masz głupie oczy. Bardzo głupie, ciemne, niedobre i głupie… Patrz tymi oczami na mnie…

Zofia opuszcza głowę.

PAN WŁADEK
Słuchaj… (śpiewa banalny refren, mówi jednocześnie i szarpie struny) …Całą garścią… I znowu, znowu, znowu… (śpiewa refren, rozciąga słowa refrenu i zapytuje) Płaczesz? (nagle urywa) Nie zapłakałaś?

ZOFIA
Mogę panu zrobić tę przyjemność. Widzi pan tę łzę? Stoję pod światło.

PAN WŁADEK
Ja jej nie widzę. (chowa skrzypce pod pachę. Wyciąga rękę gestem ironicznym) Co łaska? Masz tak głupie oczy…

ZOFIA
Bóg zapłać.

PAN WŁADEK
Na wieki wieków amen. (odwraca się od Zofii. Odchodzi)

Orkiestra formuje się, Kelner wskazuje drzwi, którymi wejdą. Idą.
Zaczynają grać marsza: „Dzisiaj bal u weteranów…”. Wchodzą do pokoju jadalnego. Słychać oklaski.

KELNER (do Zofii)
Życie jest snem.

ZOFIA
Życie jest cudownym snem.

KELNER
Cudownym, ale i zauważ: pornograficznym.

ZOFIA
Byle jak najdalej od życia.

KELNER
Twoja kochana staruszka obliczyła sobie tak…

ZOFIA
Idź tam i zobacz, co się z nią dzieje?… Życie niekoniecznie kończy się snem. A ja się boję tam popatrzeć.

KELNER
Obliczyła, że skoro matka Ksawerego codziennie od niej dostawała złotówkę, to przez czterdzieści lat, potrącając wyżywienie i alkohol, od niej samej dostała około osiemnastu tysięcy. A teraz, mnożąc to przez lat czterdzieści i stu litościwych…

Otwierają się drzwi jadalni. Wychodzi orkiestra. Za nią goście.
Pierwszy idzie Ksawery i Anita.
Pan Władek zatrzymuje się z muzykantami pod ścianą. Jest mocno pijany.

KSAWERY (do Anity)
Dotrzymałem kroku.

PAN WŁADEK
To pięknie, wdzięczyć się za darmo.

KSAWERY
Nie mam innego wyjścia, stary.

PAN WŁADEK
To pięknie. Jesteś więc bez wyjścia? Piękna okazja. Za kogo ty się podajesz? Wstyd było słuchać. Pokaż no, co umiesz, artysto. Ale tak, żebym i ja pojął. Żeby to było z prawdziwego życia. Zacznij ode mnie. Weź i napisz trzy takie słowa, żeby mi każdy rzucił dwa razy więcej.

KSAWERY
A to za chwilę. Spiłeś się, tym lepiej. Napiszę ci trzy słowa.

Wchodzą po kolei inni.

PAN MŁODY
Mówiliśmy przy stole między sobą, żeby tak panu pomoc?

WINCENTY
Oczywiście łaskawie i nieobowiązująco.

ALICJA
Dla pana.

KSAWERY
Mam wszystko. Dziękuję. Plany moje skromne. Ubóstwo zamierzone i absolutne. Takie, które podtrzymuje na duchu. Kromka chleba. A i tak kto zechce, będzie mógł z ręki wyrwać. Wtedy zmobilizuję gorycz. Spał nie będę. A jak wstanę, siądę i wyciągnę rękę. Grad będę zbierał.

WINCENTY
Niepotrzebna jest ta przedwczesna gorycz. Człowiek w pana wieku już w pierwszym geście powinien razić piorunem.

ALICJA
To ja rzuciłam hasło, żeby pana stąd zabrać.

PAN WŁADEK
Bądźcie ostrożni. Nie wierzcie, że on niczego nie chce.

KELNER
Panie Władku, kolacja dla panów czeka na dole.

PAN WŁADEK
Niech poczeka. Mógłbym żyć jak król. Ale żyć tak nie zamierzam. Kupię sobie ogromny ogród. Ale wchodził do niego nie będę. W ogrodzie postawię białe ławki. Ale siadał na nich nie będę.

KELNER
Dobrze już, dobrze, panie Władku. (bierze go pod rękę)

Pan Władek wymyka się.

PAN WŁADEK
Żadnego dobrobytu. Przestanę pić. Już tylko zdrowie. Zofię wezmę na wychowanie. Żeby ją dobrze wychować. Ubiorę jak królewnę. Posadzę ją w oknie.

ANITA
Jak panu nie wstyd?

PAN WŁADEK
W tym oknie będzie mi się starzała. Tylko dla mnie. A wszystko razem dla Najwyższego Pana. Taki jest pan Władek. Wasz, chłopcy, kochany pan Władek. Możecie na mnie liczyć, ale bardzo trochę. Wróblom, wróblom tylko będę sypał… śmieciuchom.

KSAWERY
Weźcie go.

PAN WŁADEK
Pójdę. (znów się wymyka) A jednego dnia zaproszę was wszystkich. I wtedy nie pożałujecie. Oko w oko. Wszystkich. Będziecie u mnie. Wszyscy. Mnie zobaczysz. Ugoszczę was, będę już bardzo stary, cichy, dobry. I wiem, co wam podam. Podam wam moją rękę. Spracowaną. A wy ją z czcią uściskacie.

KSAWERY
Weźcie go.

PAN WŁADEK
Już idę. (zataczając się, odchodzi)

Kelner pomaga mu stanąć pod ścianą.

ANITA (do Pana Władka)
Jak panu nie wstyd?

KSAWERY
Daj mu spokój. I tak los go doświadczy. Jeszcze dzisiaj.

PAN MŁODY
Co pan mówi? Jak mam to rozumieć?

ANITA
Jest to zupełnie zrozumiałe.

KSAWERY
Straci oddech.

PAN MŁODY
I pan to sprawi?

KSAWERY
Ja. Zamuruje go, zatknie i obezwładni.

PAN MŁODY
Pan? A jakim to prawem, można wiedzieć?

KSAWERY
Tym prawem, że za dużo sobie pozwolił.

PAN MŁODY
A kto dał panu to prawo?

KSAWERY
Niech się pan nie gniewa: nikt. Pan także dokonuje czynów z cudzego nakazu.

PAN MŁODY
Ja?

KSAWERY
Założyłbym się.

PAN MŁODY
Pan?

KSAWERY
Daje pan się powodować.

PAN MŁODY
Ja?

KSAWERY
Tak jak każdy inny.

PAN MŁODY
Słyszycie?

KSAWERY
Niczego pan nie rozumie.

ALICJA
Posłuchaj. On jest w przystępie szaleństwa.

PAN MŁODY
Rozumiem, rozumiem, młody człowieku.

WINCENTY
Posłuchaj.

PAN MŁODY
Daj pan wreszcie ten wiersz. Czytać. Żądam przeczytania. (do Anity) A pani jeszcze się uśmiecha? (do Ksawerego) Zapewniam pana, że wiersz osądzony będzie łagodnie.

Ksawery wyjmuje karteczkę z kieszeni.

GOŚĆ
Pani Anito…

ANITA
Ja nie pozwolę, żeby z niego szydzono.

GOŚĆ
Pozwala sobie za dużo.

ANITA
Zapamiętam to panu.

GOŚĆ
Żegnam. (wychodzi. Zatrzymuje się) Za chwilę z panią się pożegnam.

Ksawery rozprostowuje karteczkę, którą trzyma w ręce.

ANITA
Ksawery. Nie czytaj.

WINCENTY
A co to pani szkodzi?

ANITA
Szkodzi mi.

PAN MŁODY
Nic nie szkodzi.

ALICJA
Wszyscy jesteśmy po stronie pana Ksawerego.

KSAWERY
Matka moja była wspaniała. Wiersz jest gorszy. Prawie podły.

ANITA
Nie czytaj.

PAN MŁODY
Ale równocześnie pani się uśmiecha. Dlaczego to?

ANITA
Czytaj, Ksawery.

ALICJA
A może by ostrożniej?

PAN MŁODY
Kto tu ma być ostrożny?

Kelner daje znak, żeby orkiestra wyszła.
Wychodzą.

KSAWERY (podnosi kartkę do oczu. Czyta)
„J’aimais les peintures idiotes, dessus de portes, decors, toiles
de saltimbanques […] enluminures populaires; la litterature demodee,
latin d’eglise, livres erotiques sans orthographe, romans
de nos aieules, contes de fees, petits livres de l’enfance, operas
vieux, refrains niais, rythmes naifs.”[1]

Pan Młody zbliża się do Ksawerego.
Kelner gestem nakazuje Zofii i Anicie, aby wyszły.
Wychodzą.

PAN MŁODY (ostrym i przeraźliwym głosem)
Nie rozumiem… To jest… Pan to do mnie?… Adresował? O matce?… Ja tego nie rozumiem.

ALICJA
Nie ma tam ani słowa o matce… „J’aimais les peintures idiotes…” Jest słowo idiota. Też w innym kontekście…

PAN MŁODY
Zadrwił.

WINCENTY
O drwino, królowo nagłej śmierci. Spójrz na jego biedne oczy.

Pan Młody podchodzi coraz bliżej do Ksawerego.

PAN MŁODY
Nie rozumiem, ale wiem, co mam myśleć.

ALICJA
On mnie przeraża. On mnie zupełnie przeraża. (do Ksawerego) Moj mąż nie zna języka francuskiego. Wydaje mu się… Nie zrozumiał… A tłumaczyć? Tłumaczyć jest już za późno.

PAN MŁODY
Spodziewałem się tego. Ten ordynarny ton… Z premedytacją… Ja pana…

CZESŁAW
Powstrzymać?

WINCENTY
Umiarkowanie. Ktoś to za nas zrobić musi.

Alicja rzuca się w stronę Pana Młodego.
Lecz ten już zdążył się zamierzyć.

PAN MŁODY
Ogniem żelaza…

Ksawery cofa się w ostatnim ułamku sekundy.

PAN MŁODY (traci równowagę)
O Chryste. (pada twarzą do podłogi. Leży na podłodze i nie daje znaku życia)

Alicja i Wincenty klęczą nad nim.
Alicja kładzie dłonie na plecach męża. Wincenty kładzie dłonie na dłoniach Alicji.

ALICJA
Śpi.

WINCENTY (przykładając ucho)
Nie omdlał? Wiesz dobrze o tym?

ALICJA
Wiem. To jest jego sen. Śpi jak kamień. Wrzucony do studni. Budzi się jak drewno. Mokre ze strachu. Śni mu się, że go zdejmują ze stanowiska w haniebny sposób. Dnia następnego jest genialny. Ze strachu. Rozumie więcej niż kiedykolwiek… A ten tam stoi nad nami. Człowiek silnych namiętności.

WINCENTY
Sformułowania. Typowo twoje sformułowanie. Kiedy mnie raczyłaś sformułowaniami…

ALICJA
Raczyłam… Weźmiemy go ze sobą? A może to geniusz?

WINCENTY
Mów.

ALICJA
Stoi za nami i co on sobie myśli?

Wincenty przykłada głowę do głowy Alicji.

ALICJA
A jak głupi, to uciążliwy, jak będzie uciążliwy, to się go pozbędziemy. Drogę powrotną w każdym razie mamy zapewnioną.

WINCENTY
Głowa twoja tak blisko. Nikt jeszcze tak nie powiedział.

ALICJA
A Czesław?

WINCENTY
Co powiedział?

ALICJA
Kiedyś nas przyłapał…

WINCENTY
Czesław.

ALICJA
Czesław nas przyłapał.

WINCENTY
Zaraz go wyślę po szklankę herbaty. Dla twojego męża.

ALICJA
Dobrze mu to zrobi.

Pan Młody podnosi się i siada na podłodze.
Wchodzi Anita ze szklanką herbaty na tacy.

ALICJA
Kto kazał?

ANITA
Pan Kazimierz.

ALICJA
Kto kazał?

PAN MŁODY (do Ksawerego z trudem)
…Pokier…

WINCENTY
Pokier. Chciałby zagrać. Wyczuł pieniądze. On mówi także: sirodek.

ALICJA
Nie ma się z czego śmiać. (do męża) Jak ty się czujesz? Każdy ma jedno słowo, które wymawia wadliwie.

ANITA
Tu na spodku jest tabletka aspiryny.

ALICJA
Kto kazał?

ANITA
Pan Kazimierz.

PAN MŁODY
Dziękuję ci, Alicjo. (do Ksawerego) Zagrasz pan w pokiera? (przytomnieje, wstaje, mówi trzeźwo) W pokera, oczywiście, w pokera. Pan przecież nie ma pieniędzy. A ja nie mam ochoty grać z panem. (rozgląda się wokoło) Ciekawe, ciekawe… A teraz szybki odjazd. Zbieramy się wszyscy i już tu nas nie ma. Mówiłem przecież, że ten dom się sypie. A może nawet są pluskwy?… No nie patrzcie tak na mnie… Widzę wasze skupione oczy. Czy to jakaś zmowa? Co się tutaj stało?

Wchodzi Kelner i zaciąga zasłonę nad tą częścią pokoju.
Anita i Ksawery znajdują się przed zasłoną.

ANITA
Prosił o chwilę rozmowy. Jak się zdaje, opuszcza nasz dom.

Wchodzi Gość. Z walizką, płaszczem i kapeluszem w ręce.

GOŚĆ
…Proszę państwa; panie Ksawery i pani Anito; wyjeżdżam. Proszę wybaczyć, ale wzbudziłem w sobie dostateczną ilość niechęci do hucznej zabawy. A zwłaszcza czyimś kosztem. Jak i do wszystkich kosztów, za które ktoś inny płaci. Miło mi było poznać pana, panie Ksawery, przykro niestety żegnać.

KSAWERY
O tej porze?… Tak długie zdanie?

GOŚĆ
Skracam. Nikomu, myślę, nie zrobiłem krzywdy, odwrotnie, chciałem tu cokolwiek uratować, siebie odsuwając, a nawet pognębiając tym moim umiarkowanym stylem mojej nie najlepszej grzeczności, czy rozumiecie państwo?

ANITA
Ja rozumiem. Pan bardzo posmutniał?

GOŚĆ
Ja także, panie Ksawery, a mówię to poważnie, chciałem kiedyś popełnić coś w rodzaju przestępstwa moralnego. Na moją korzyść. Która wydawała mi się nie do odparcia. Nic z tego nie wyszło. Zostałem dopędzony. Przez samego siebie. Na łeb pobity własną bronią. I tak już zostałem; zdyszany. Sam ze sobą. A koszt mój raz na zawsze został wydatkowany.

ANITA
Ja nie rozumiem. Dlaczego mówi pan tak smutno? Pan wyjeżdża?

KSAWERY
A ja rozumiem. Słucham.

ANITA
Nie słuchaj. Wiem, do czego to; po co? I nadaremnie. Przepraszam, przerwałam panu.

GOŚĆ
…Już nic. Czy to prawda, że już nic, panie Ksawery?

KSAWERY
Nie wiem. Nie wiem…

ANITA
Wreszcie czegoś nie wiesz. Spać zaraz pójdziesz. Trzecia doba na nogach… Ja dopiero druga. (podnosi ręce do góry) Ach, co tam. Przestępstwo? Pan chyba żartuje? Jest pan zmęczony. A ja jestem pokojówką. Tylko pokojówką. To ja żartuję. Jeszcze dzisiaj pokojówką. Chcę panu podać ognia; czy pan pali? (wyjmuje z kieszonki pudełko zapałek i zapala zapałkę. Trzyma ją w palcach. Gasi i zapala następną) Ksawery, papierosa dla pana…

Ksawery szuka po kieszeniach.

ANITA
Nie chcę słuchać. Pan jest zmęczony i smutny. A ja nie… Więc pan wyjeżdża? Jaka szkoda… Pan nie pali? Przepraszam. (nie gasi zapałki) Bardzo pana przepraszam. Nie mogę słuchać zdań tak bardzo… przezornych… Ksawery, czy ty byś stanął w mojej obronie? Przepraszam pana, jak dotąd był pan dla mnie bardzo dobry… Chce się pan z nami pożegnać? Było mi miło poznać pana… Co bym jeszcze mogła? Znieść panu walizkę? Ksaweremu nie wypada. (śmieje się) Nie wypada, nie wypada. To on mnie będzie nosił. Ja żartuję. Pan mnie namówił do żartów. Jak to dobrze, że to już koniec tej nocy. Zgadzam się z panem, zabawa była nieudana. Więc pan naprawdę wyjeżdża? Szczęśliwej drogi panu życzę. Co złe, to nie ode mnie. Nic nie może być złego. A pan się czegoś boi, ja to czuję. Ja dobrze pana zrozumiałam…

KSAWERY
Nie zrozumiałaś.

ANITA
A ty nie odpowiedziałeś panu, Ksawery. Pan o coś zapytał… Ach, pan nie pali, a ja trzymam tę zapałkę… Jakby na cześć pana, aż mnie przypiekła w palce… Brrr… Tu się robi chłodno. A ja jeszcze muszę tę podłogę… umyć; po raz ostatni. (bierze Gościa trochę na bok) To, co mówiłam panu, to nieprawda. On mnie naprawdę kocha. I niech pan się nie martwi. Ja to wiem. A przedtem chciałam tak tylko siebie podburzyć i nastraszyć.

KSAWERY (garbiąc się)
Ty nie zrozumiałaś, Anito… Ty nie zrozumiałaś. I dobrze ci z tym… Żegnam pana. (podaje rękę. Pochyla głowę) Niezapomniane spotkanie. Chodźmy. (bierze Anitę pod rękę i wychodzą)

Gość wychodzi drzwiami prowadzącymi na schody.
Chwila ciszy.
Przygasa światło. Robi się mroczno.
Z jednej strony wchodzi Zofia z kubłem i szczotkami, z drugiej Anita, też z kubłem i szczotkami do mycia podłogi.

ANITA
Przyszłam ci pomóc.

ZOFIA
To ja tobie. Wymówiłam, nie pamiętasz?

ANITA
Ach tak. Pamiętam, pamiętam. No… ja też wymówiłam. Nie ma co tu dłużej.

ZOFIA
Ja też. Dosyć tego dobrego. Ale…

ANITA
Myjemy?

ZOFIA
A czemu nie?

ANITA
Tak wypada. Bez namysłu to zrobiłaś? Pomyślałaś, co będzie jutro? Radziłabym ci jeszcze zostać.

ZOFIA
A ja dla ciebie nie mam żadnej rady. Bezradna jestem. (pluszcze ręką w kuble)

ANITA (nagle)
Zofio: zgoda. To przecież już koniec. Nie byłaś wcale taka… zła. Szmat czasu… Tak to się mówi? (stawia kubeł, podchodzi i wyciąga rękę)

ZOFIA
Zgoda.

ANITA
Jak to dobrze… Jak to dobrze… Trzeba umieć żyć. Umieć się śmiać. Płakać i przebaczać.

ZOFIA
Taka jesteś wesoła?

ANITA
A tych, co odchodzą na zawsze… powiedział… zostawić w dobrym nastroju. Uszy do góry.

ZOFIA
Co ty mówisz? Zostaw tam twój kubeł. Wodę będziemy brały najpierw z mojego. Kto cię tak nastroił? (patrzy pod nogi) Popatrz, jak tu naśmiecili. Istny śmietnik.

ANITA
Jak to po zabawie…

ZOFIA
Pan Kazik już wyszedł…

ANITA
Rozmawiałam z Ksawerym. To on mnie tak nastroił. Pożegnaj, powiedział, panią Henrykę, i podziękuj za moją gościnę. Bo może nie zdążę. Niewiele już jej, powiedział, zostało. Spuściła nos na kwintę. Została sama.

ZOFIA
Na kwintę? Co powiedział jeszcze?

ANITA
Nic takiego. Takie nasze sprawy…

ZOFIA
A, to przepraszam. Myślałam, że coś dowcipnego… Bo tak się śmiejesz. No to… Ale naśmiecili. Istny śmietnik.

ANITA
Wychodzone, wychodzone nogami. Kroki, kroki… Jakby to jaka mapa…

ZOFIA
Nie myśl o tym.

ANITA
Ileśmy już drogi przeszły.

ZOFIA
Nasz ślad zanika, ha, ha, ha. Trzeba już głowę oddać do szlifierza, siedzenie do tapicera. Błogosławieństwa nam trzeba.

ANITA
Jakiego?

ZOFIA
Ha, ha, ha. Ja nie wiem, jakiego?

ANITA
Tak ci wesoło?

ZOFIA
Pan Władek mi się oświadczył.

ANITA
Ha, ha, ha. Chcesz błogosławieństwa?

ZOFIA
Przestań z tym: ha, ha, ha.

ANITA
No to jazda.

ZOFIA
W górę kiecki.

Stają naprzeciw siebie i podkasują się. Biorą w ręce szczotki. Przyklękają.

ZOFIA
Zapnij mi agrafką.

ANITA
Może zdjąć? Nie mam agrafki.

ZOFIA
A cóż to, będziemy się rozbierały? I tak łachy pójdą do prania. (chlusta przed siebie wodą) Wszystkie brudy… (zaczyna szorować szczotką i posuwać się na kolanach przed siebie) Było, i co z tego?… Jakieś tłuste ręce wciąż chodziły za mną… Przez całą noc… Nie było miejsca między mną a ścianą, a on przeciskał się…

ANITA (szorując podłogę, tyłem do Zofii)
Kto?

ZOFIA
Aż mu nadepnęłam półbuta. (szoruje szczotką bardzo głośno) Jakże mu tam? Ha, ha, Pan Młody. Powiedział: I am sorry.

ANITA
I am sorry. (chlusta wodą) Przykro… Sorry… Tyle lat, dziś raz ostatni… (przestaje szorować) A ja wciąż nie wiem; damy sobie radę, ja i Ksawery?

ZOFIA
I am sorry. On na pewno.

ANITA (wstaje z kolan)
Kupuję to łóżko u starej, bo mu się podoba.

ZOFIA
O, to wygodny.

ANITA
Ty nie masz do mnie… żalu? Czy ja wiem? Głupie pytanie.

ZOFIA
Skądże.

ANITA
Naprawdę?

ZOFIA
Skądże.

ANITA
To… ja cię… przepraszam.

ZOFIA
Proszę… Jego przeproś.

ANITA
Za co?… No może… Na początek, i to on szył będzie w zakładzie kuśnierskim igłą… On ma o tym pewne pojęcie.

ZOFIA
Zna się na futrach?

ANITA
Tego nie wiem. Będę mu pomagała, dopóki się nie nauczy.

ZOFIA
Ach tak. No jazda. Czas leci.

ANITA
Mamy trochę czasu… (podnosi się z kolan i chwieje się na nogach)

ZOFIA
Tak znowu niedużo… (patrzy na Anitę) Idź ty spać, a ja dokończę. Dobrze?

ANITA (zabiera się do szorowania)
Nie, nie, spać mi się nie chce. Zrobimy to razem.

ZOFIA
Zaśniesz. Jak tylko głowę przyłożysz. A jak się obudzisz, będzie już jutro. Pomyślałaś tak kiedy? Jutro. Jakie to straszne. Za każdym razem… Idź spać. Ja się w nim kochałam. Bezskutecznie. Tyś mi go zabrała. A jego powieszą. Chcę to zobaczyć.

ANITA
…Tak przykro mówisz…

ZOFIA
Nic, nie… Ani trochę do ciebie. Jesteś niewinna… Przerwa. (wstaje z kolan) Poczekaj. Mam tu whisky… (wyciąga butelkę spod kotary i dwa przygotowane kieliszki) Wypijemy.

ANITA
Ja nie.

ZOFIA
Nie mów mi. Wypijesz. (napełnia kieliszki)

Piją.

ANITA
Tak przykro… Nigdy bym tego… Chciałabym powiedzieć… Patrzysz tak na mnie… No, wszystko jedno… Darowałaś? Ludzie są piękni. Ty także. Ludzie są dobrzy… W takiej chwili… Gdy tak pomyślę, gdy tak pomyślę sobie… A wiesz ty, że w głowie mi się zakręciło… Ludzie powinni być szczęśliwi… Nigdy go nie kochałaś. Ja wiem. Wiem dobrze, ile on jest niewart… Słyszysz?

ZOFIA
Słyszę.

ANITA
Tylko… Jesteś trochę…

ZOFIA
Jaka? Jaka?

ANITA
Ale z gestem… I ja o tym będę pamiętała…

ZOFIA
Pamiętaj –

ANITA
…I jeszcze… Nie powiem, nie powiem… Wódka mi zaszkodziła… Ha, ha. Zobacz, jak my wyglądamy? Chciałam powiedzieć: zdradliwa.

ZOFIA
No to strzel sobie jeszcze jednego. (napełnia kieliszki)

ANITA
Poparzyłam palce, czy dobrze w mydliny?

ZOFIA
Wal w mydliny… Czekaj no… Chciałam się spakować, patrzę… A ty masz tam w szafce truciznę.

ANITA
Nie mam. Truciznę? W mojej szafce? Pastylki na sen.

ZOFIA
Daj mi to.

ANITA
Po co?

ZOFIA
Daj mi…

ANITA
Co ty mówisz?

ZOFIA
Chcę, żebyś nie miała. No chodźmy… Nie chciałam sama zabierać. Ja to będę miała.

ANITA
Jaka ty dobra. Nie pójdziemy. Nagle tak… Dla ciebie? A po co ci? Tak nagle? Boję się o ciebie. Co ty zamierzasz?

ZOFIA
Ty się o mnie nie bój. Co to za pastylki?

ANITA
Luminal. Nie… Ja to kiedyś… Nie mogłam kiedyś spać.

ZOFIA
Luminal? Tylko? Możesz mieć. Zawsze każdego odratują. Myślałam, że to co gorszego.

ANITA
Odratują. Ty to dokładnie widzisz…

ZOFIA
A może dałabyś mi połowę? Myślałam, że arszenik.

ANITA
Po co?

ZOFIA
Byłoby mniej.

ANITA
Nie, Zofio, gdybyśmy miały popełnić samobójstwo… O czym my mówimy?… To na spółkę.

ZOFIA
Dziękuję. Ja? Bardzo ci dziękuję. Pamiętaj. Życie nie kończy się jutro, jeszcze, jeszcze dużo, jeszcze raz i jeszcze raz trzeba będzie wstawać. Z kolan na nogi… Odgarnij sobie te włosy z oczu. Wyglądasz… Trzymaj się. Zmienimy teraz kubeł. A potem na kolana. Trudno. I jeszcze go raz. Nie zapomnisz o mnie?

Odstawiają kieliszki. Anita idzie po kubeł z wodą, podnosi go i idzie uśmiechnięta w stronę Zofii.

ANITA
Powinnaś być mężczyzną.

ZOFIA
Jaką masz jeszcze dla mnie propozycję?

Anita odstawia kubeł i kładzie ręce na ramionach Zofii.

ZOFIA (odskakując)
Idzie ktoś. Uciekajmy.

Anita znika za kotarą.

ZOFIA (po cichu)
Kto tam?

Wchodzi Ksawery.
Daje Zofii znak. Oddalają się w ciemniejsze miejsce.

ZOFIA
Uciekła. Jest nieubrana. Jeszcze dudni po schodach.

KSAWERY
Dobrze, że uciekła. Lepiej, jak nie usłyszy mojego zwięzłego języka rozpaczy. Jestem bardzo zmęczony.

ZOFIA
Mów.

KSAWERY
A ty mi nie zmykaj.

ZOFIA
Ja zmykam?

KSAWERY
Na wszelki wypadek oddaj w zastaw zegarek.

ZOFIA
Co takiego? Nie wierzysz mi?

KSAWERY
Wtedy będę wiedział, że…

Zofia z oburzeniem zaczyna odpinać zegarek z ręki.

KSAWERY
Zostaw. Pójdziesz zatem…

ZOFIA
Mów. Dokąd?

KSAWERY
Mam tam pakiecik. Depozyt. U kogoś. To łajdak. Wiesz, co to depozyt? Rzecz na przechowaniu.

ZOFIA
Ty mnie pytasz? Wiem, o co i o kogo chodzi. Ja, tak jak i ty, kiedy potrzeba, jestem niezłym cwaniakiem.

KSAWERY
Nie lubię tego słowa. Nie używaj go więcej. Ja nie jestem. Rzecz jest moja. Cwaniak… To słowo śmierdzi zadowoleniem i nędzą umysłową. Na cwaniaka przychodzi kres. Chciałabyś? Żeby twój kres przyszedł?

ZOFIA
Nie będę używała.

KSAWERY
Więc pamiętaj… Przed chwilą byłaś trochę niedelikatna. Pal cię sześć. A teraz co następuje: czcigodny pan Władek, ojciec mój prawie, spił się i śpi na trawniku. Jest bardzo wyczulony na mnie i gdybym sam poszedł, zaraz by się obudził. Rozwrzeszczałby się na mnie, ale w końcu i tak by oddał to, co oddać z całą pewnością zamierza. Ty, Zofio, zawsze podchodzisz jak kot… to i podejdziesz.

ZOFIA
Co to jest?

KSAWERY
Ma to przewieszone na skórzanym pasku pod marynarką… Możesz się już domyślić?

ZOFIA
Co takiego?

KSAWERY
Nie udawaj. Jest to znacznie brzydsze od twoich…

ZOFIA
Ach tak.

KSAWERY
Nóg. Teraz zrozumiałaś. A zwłaszcza twojej lewej. No dobrze. ( jednym tchem) Masz przynieść drewnianą zużytą nogę nadzianą pieniędzmi. Jak chcesz, pomyśl sobie: złotem.

ZOFIA
Rozumiem, rozumiem.

KSAWERY
Powtórz.

ZOFIA
Mam się skraść jak kot…

KSAWERY
Tak, tak…

ZOFIA
Wstrzymać oddech…

KSAWERY
Wystarczy.

ZOFIA
Ale nie bardzo jeszcze…

KSAWERY
Co jeszcze?… Po drodze wszystko, co potrzebne, przyjdzie ci do twej szlachetnej głowy.

ZOFIA
Mówisz jak biskup. Z prawej czy z lewej pod marynarką?

KSAWERY
Z prawej. Gdyby się drań obudził, krzyknął, wykonał gest niebezpieczny, kopnij go…

ZOFIA
Niżej brzucha.

KSAWERY
Teraz rozumiesz. Tylko delikatnie. Z wyczuciem. To bardzo wiekowy człowiek, spracowany, i miał swoje dobre strony. Obejdź się z nim jak najdelikatniej. Możesz go nawet pocałować w czoło. I nie żal ci go?

ZOFIA
Nie żal.

KSAWERY
Ho, ho. Dorobek całego życia. Powiedzmy: mojego.

ZOFIA
Ho, ho.

KSAWERY
Umyj, ubierz się, a to do walizeczki. A walizeczkę, gdy przyniesiesz, żeby nie zwracała uwagi, na razie ukryj tu za kotarą. Potem po nią przyjdę. Bądź dla niej dobra, zaproponuj Anicie poranny spacer. Czeka ją bardzo przykry dzień. A ty powinnaś być delikatna i załamana. Najlepiej jak porozmawiacie sobie o mnie. A mnie nie oszczędzaj. Wiesz o mnie dość, a czego nie wiesz, sama dodawaj, lecz bez przesady. Przykro mi, że ja tak jak przestępca, we własnej sprawie… Jestem bezsilny. Sam jeszcze nie wiem, wyjadę czy nie wyjadę?

ZOFIA
Ach Ksawery. Wyjedź, wyjedź.

KSAWERY
…A ty najlepiej nie zrywaj mostów. Wiesz, co to zerwane mosty i komu są potrzebne? Zawczasu zacznij się przed nią usprawiedliwiać. Mały cwaniak i większy. Bądź większym. Większy pracuje bezboleśnie. Tak jakby za chwilę miał powrócić na miejsce przestępstwa. Zrób to i ty. Będzie to uczynek dobry. Wierzysz? Ona jutro… Lepiej nie mówić. A ciebie już nie będzie przy niej… A przy tym czegoś się nauczysz. Jeżeli tak koniecznie chcesz być ze mną.

ZOFIA
Koniecznie. To cel mojego życia.

KSAWERY
Jestem bezsilny. Oczy takiej dziewczyny jak ty działają na mnie jak promień słońca na stłuczoną butelkę w lesie. Jestem w ciemnym lesie. Będzie z nami pożar, czy nie będzie?

ZOFIA
Będzie.

KSAWERY
Słyszysz, co ja mówię? Jest to stek bzdur. Czy ty tego nie słyszysz?

ZOFIA
Nie słyszę.

KSAWERY
To pal cię sześć. (wychodzi. Zawraca) Idź na gorę i zawołaj tu Anitę. Nie chciałbym, żebyś słyszała to, co jej powiem.

Zofia wychodzi.
Po schodach zbiega Anita.
Ksawery i Anita.
Ksawery wręcza Anicie małą szkatułkę z drzewa.

KSAWERY
Dla ciebie.

ANITA
Kiedyś ty to kupił?

KSAWERY
Z twoich pieniędzy, wybacz. Wczoraj jeszcze.

ANITA
Pamiętałeś?

KSAWERY
O tak. I będę pamiętał.

ANITA
Wczoraj byłeś zupełnie nieprzytomny. Jakże ci dziękuję. Codziennie będę otwierała.

KSAWERY
Przepraszam.

ANITA
Nie przepraszaj. Za nic nie przepraszaj. Pieniądze są nasze wspólne.

KSAWERY
O nie. Chcę ci je oddać. I na pewno oddam.

ANITA
Po co? Po co? Po co te skrupuły?

KSAWERY
Już teraz. Popatrz… (wyjmuje plik pieniędzy) Na początek zwracam ci tę resztę… To będzie zadatek na wszystko, co oddam. W tej chwili nie chcę otwierać mojego banku.

ANITA
Banku?

KSAWERY
Zrozumiesz.

ANITA
Co ty wygadujesz? Chyba ci się w głowie kręci z niewyspania.

KSAWERY
Wyspałem się za wszystkie czasy. Bardzo dziękuję. Właśnie się obudziłem. Bardzo było to wstrętne?

ANITA
Co?

KSAWERY
To, co wyrabiałem.

ANITA
Co wstrętne? Niebezpieczne. To prawda, mogli cię uszkodzić.

KSAWERY
O to się nie bój. Myśl o sobie. Naucz się tego. (obejmuje Anitę) Anito. Chcę ci powiedzieć…

ANITA
Nie mów. Nic nie mów. Już nic nie mów.

KSAWERY
Najadłaś się za mnie wstydu?

ANITA
O nie. Dumy. To było przykre, ale i wspaniałe. Może i ja bym tak kiedyś pomyślała, tak jak ty. Tak wspaniale. I niebezpiecznie.

KSAWERY
Będziesz tak myślała. Będziesz tak myślała. Jeszcze niebezpieczniej. Czy nie wiesz, gdzie jest moja szczoteczka do zębów?

ANITA
Nie wiem. Jeżeli zgubiłeś, to dzisiaj przyniosę ci nową. Zgubiłeś?

KSAWERY
Nie, nie, ja jeszcze poszukam. (odchodzi, zawraca, całuje Anitę) Umyj się i połóż na chwilę. Prześpij się chwilę.

ANITA
O tak. Ale przedtem odnajdę tę szczoteczkę.

KSAWERY
Daj spokój. Czasem takie drobiazgi przychodzą mi do głowy. Była od ciebie.

ANITA
Będziesz miał drugą.

Ksawery wychodzi.

ANITA
Dokąd? (po chwili) Wiem, położył ją na kamieniu przy beczce w ogrodzie… Ksawery… Dokąd?



[1] Jest to fragment Sezonu w piekle Rimbauda. W tłumaczeniu Napierskiego brzmi: „Umiłowałem malowidła idiotyczne powyżej odrzwi, ozdóbki, płótna linoskoczków, szyldy jarmarczne, ludowe bohomazy; przedawnioną literaturę, łacinę kościelną, książczyny erotyczne o wadliwej pisowni, powieścidła naszych przodków, bajdy o wróżkach, tomiki z dzieciństwa, stare opery, głupkowate przyśpiewki, prostackie rytmy” – przyp. aut.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

*

Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <strike> <strong>