Królestwo
Dramat w dwóch aktach
Osoby
LUDWIK II – król Bawarii
KRÓLOWA MATKA
WAGNER
ELŻBIETA – cesarzowa austriacka
ZOFIA – jej siostra, narzeczona Ludwika II
RYSZARD HORNIG – koniuszy Jego Królewskiej Mości
BARONOWA VON LEONROD
MINISTROWIE
SZEF GABINETU
ARCHITEKT
MISTRZ FÄRBNER – malarz
MURARZE
LOKAJ
STWÓR
STWÓR NA CZTERECH ŁAPACH
PRZYJACIÓŁKA
CIENIE
GŁOSY GAPIÓW
ŻANDARM
KTOŚ
POSŁANIEC KRÓLEWSKI
PAROBCY
MIESZCZANIE
LEKARZE ALIENIŚCI
Za panowania Najjaśniejszego Ludwika II, króla Bawarii.
Był czas świętych królów, królów tyranów, królów wizjonerów, czas wspaniałości i okrutnej baśni. Nadszedł czas królów urzędników, płaconych rocznie. Wielkość napięta bogami, lustrami, krwią i szumem proporców zmarniała i mizdrzy się dzisiaj przed obiektywem lada reportera.
Kto jeszcze potrafi królować? Może panna młoda, rozpięta boleśnie na woalach, zdążająca powoli w miłość? Może papież w blasku łacińskiego pancerza, chwiejący się nad tłumem? Może miesiąc w pełni, oglądany ciemnymi oczami emigranta?… Ale na pewno konie. Konie stąpające. One jedne noszą jeszcze w sobie wyniosłość i dumę! Na ich cześć wydaję dziś bankiet patetyczny! Na roścież bramy królestwa!
AKT I
Ogromna scena teatru. Światło wyjawia, jedną po drugiej, postacie. Za sceną milkną okrzyki: „Niech żyje król!”.
LUDWIK II (stoi na podwyższeniu, na środku sceny, jak posąg)
Pusta, bezduszna i syta…
nieruchoma, z podagrą za przyszłość
Bawaria… Ani w nią morze klinem lodu,
ani jęzorem gorącym wpada… ani wybrzeża tu,
skąd by wypatrywać łabędzia…
Słabe okrzyki tłumu: „Niech żyje nasz król, Ludwik II!”.
Kraina pusta, o której brzegi
piwo uderza rubaszną ciemnością…
I żaden zamek nie rozbrzmiewa
instrumentami Ryszarda.
Ale
królestwo we mnie rosło, urosło
pionowe i w ogniu krojone,
nie do zgaszenia i nie do spłaszczenia
jak noc świętojańska!
Po szafirowym gościńcu
niech tu zjedzie
w metalu skrzydlatym i śpiewie
Wotan opatrznościowy!
Korona moja na niebo wstępuje
i rdzę już lęk przepełnia…
Światło dzienne jak demon pierzcha.
Króluję!
I nic mnie już nie zatrzyma!
Światło przesuwa się na Królową Matkę.
KRÓLOWA MATKA
Synu, skoro już ucichł dzwon i płacz…
LUDWIK II (poprawia ją)
Królu, Królowo Matko.
Po długim, zbyt długim synostwie
czas inny nastał;
z nim inne słowa…
KRÓLOWA MATKA
Synu… królu! Chciałam…
myślałam, że razem, że…
że wspólnie się dziś zasępimy
i pozwolimy płynąć do woli
rodzinnej żałości…
Że zechcesz wrócić na grób święty ojca,
że znajdziesz chwilę śród godów przyjaźni…
LUDWIK II
Królowo Matko, dziękuję…
za miłą pamięć i za odwiedziny…
choć nieoczekiwane… Owszem,
pogrzeb się udał nadspodziewanie…
nawet się marzec nie najgorzej spisał;
śniegu nie było, deszcz nie padał,
po suchych ulicach raźnie szło się,
czarne i godne było Monachium.
I bandy mieszczan wyfraczonych
za kruki były… bo grzebano trupa.
No i księża… na czarno i złoto… owszem,
owszem…
KRÓLOWA MATKA
Synu! Królu i synu! Ojciec twój
godzien jest innych słów!
Jeszcze się krypty wieko nie zawarło,
a ty już bluzgasz bluźnierstwami!
Jeszcześ cieniowi królewskiemu
nie dorósł – pamiętaj, synu!
(głucho)
Opamiętaj się, synu!
LUDWIK II
Królowo Matko, żywy król,
jedyny król, król na Bawarii,
daruje ci… śmiałość.
Możesz powrócić do swych komnat.
KRÓLOWA MATKA
Boże!
Światło na niej gaśnie, a wyjawia Wagnera. Na jego widok Ludwik II traci swą hieratyczność, poprawia sobie włosy…
WAGNER
Niech Jego Królewska Mość zechce przyjąć najniższy pokłon artysty… jego wdzięczność wzruszoną… O wszystkim i o wszystkich jużem był zwątpił! Zgarbiony i lichy, biegałem na oślep, żeby znaleźć kawałek dachu nad głową… kąt jaki, choćby stęchły… Bóg? Wysoko, za wysoko… a ludzie? Bo nie wiedziałem, że za górami, za lasami, pośród zamków siwych od legend zaczęło się, narodziło się Nowe Królestwo! Że kamień – w marmur! Że miedź – w złoto się nagle przemieniła! Że baśnie, górne i piórne, szumne i nierozumne… zapłonęły wstydem dziewiczym… bo rzeczywistość okazała się ponad nie arcybaśniowa i romantyzmem najprawdziwszym przepojona i uskrzydlona… Po łabędziemu! Nie inaczej! Tak… tak… Montsalvat, Montsalvat… kielicha królewskości trzeba strzec… Rycerze Graala, obrońcy niewinności i samotnych… wyrastają jak spod ziemi… Kto wie? Kto wie? Pod lichą skorupą człeka napotkanego być może Lohengrin żywie?… Zygmunt? Zygfryd? Wotan?… Gość… gościnność… Stokrotna bogów odwdzięka… Toteż pokłon oddaję hojnemu, choć tak młodemu monarsze… i dzięk pokorny składam za słowa, którychem nie godzien… no a rubin w pierścieniu… rozświetli najgęściejszy mrok zwątpienia! No a… zakończenie listu… krew mą ziemską złotem królewskim obramowało! Złotem, sobolami… że choć na chwilę poczułem się… dobytym z upadku… ale cóż… los zawsze czyha… Przychodzę, stawiam się na rozkaz, na każde zawołanie… człek niegodny… muzyk nadworny, z sercem, co kornie przed królem się chyli. (chce objąć Ludwika II pod kolana)
LUDWIK II (nie pozwala na gest, sam ściska Wagnerowi obie ręce, z wylaniem)
Nie… nie w tę stronę słowa te winny były popłynąć…
i nie z ust pana… Mistrzu, witam cię,
utęskniony i wypatrywany
z tych brzegów bawarskich… którym brak morza
bretońskiego, co rodzi nadzieje i żagle…
Wypatrywany spoza gór, na których
dęby niegodne, by w nich tkwił miecz
po jelce zaryty…
Witaj, wypatrywany przez mgłę
martwych szyb zamkowych,
Przyjacielu!
Budzicielu bogów i czystej miłości!
Witaj i otocz mnie swą promieniującą opieką,
brzmiąca spiżami, dzwoniąca mieczami
i krwią stuleci kipiąca – Wielkości!
Oby moja górska kraina okazała się godną
triumfalnego wjazdu Lohengrina.
Gotfryd, cudem uratowany, prosi: nie odchodź!
Pozostań! Swoimi hymnami-huraganami
kopuły rozsadzaj i pioruny zbrój!
Zorze zapalaj i gdzie chcesz rozwieszaj!
Królestwo ci otworem,
zwiastunie i piastunie mój!
Światło pomału gaśnie na nich, a wynurza z mroku Elżbietę i Zofię, a może i zarys zamku książąt bawarskich.
ELŻBIETA
…to nie ma żadnego znaczenia… po prostu… a raczej niestety, ludzie odwykają od… prawdziwej królewskości… królewskość widzą i sądzą coraz częściej na podstawie brudnej brody lada jakiego księcia, co to je i śpi…
ZOFIA
Taak… ale mówią, że nie potrzebuje nikogo, że potrafi sam godzinami wypatrywać nie wiadomo czego z balkonu, że… za motylami jak dziecko się ugania… i że najchętniej żyje w nocy jak nietoperz. Zresztą to jego przesiadywanie w teatrze, sam… w głębi widowni…
ELŻBIETA
Wiem… kaprys królewski.
ZOFIA
Tak, ale von Kalkstein… w środku arii wybuchła płaczem spazmatycznym. Zlękła się pustej widowni, „w której coś się w głębi nagle poruszyło”.
ELŻBIETA
Histeryczka.
ZOFIA
No a te rozmowy z Wagnerem? Trzy razy dziennie… godzinami… Albo, ni stąd ni zowąd, rozkazuje w nocy zaprzęgać karocę i – ciemno że oko wykol!, burza nie burza, śnieżyca że wilka nie spotkasz, konie drogi nie widzą… a król liczy… puchające puchacze!
ELŻBIETA
No – i co z tego? Jedni wolą słuchać burzy, leżąc pod pierzyną, bo dla nich „noc jest do spania”… Inni zaś znają noc, rozumieją noc i kochają jej obszar stokroć większy od białego dnia…
ZOFIA
Jak dotychczas… król nie zdradził najmniejszego zainteresowania dla którejkolwiek z księżniczek…
ELŻBIETA
Bo… bo nikt… bo żadna z nich nie potrafiła go… zainteresować. Wierz mi, nasz kuzyn tęskni do kogoś, kto mógłby mu towarzyszyć w jego królewskim życiu… ale ten ktoś musiałby do tego życia (gest) doróść… Bo bez wspólnej wiary, bez wspólnego entuzjazmu…
ZOFIA
On ciebie, kochana, darzy zaufaniem… sympatią…
ELŻBIETA
O… to co innego. Po prostu staram się rozumieć jego troski. Rozumiemy się… Cóż, ja choćbym i chciała… nie mogę mu pomóc. Słychać trąbki radosne, robi się jaśniej, złociściej…
ELŻBIETA (podniecona)
Słyszysz?! O wilku mowa…
Słychać gwar i rozkazy.
LOKAJ (wchodzi od prawej)
Jego Królewska Mość Król Bawarii!
ELŻBIETA (podchodzi na spotkanie)
Witaj, drogi kuzynie! (podaje mu rękę do pocałowania)
LUDWIK II
Dobry wieczór, piękny wieczór i wonny wieczór, Elżbieto! Dobry wieczór, uroczy wieczór i świeży wieczór, księżniczko Zofio! Już wczoraj rano moi poddani nagle zaprzestali pracować! Kowale, drwale, piekarze i murarze, wszyscy stanęli jak wryci! Tak samo mieszczanie. Ale nie ministrowie, bo ci nie musieli niczego przerywać – oni nigdy nic nie robią! Wszyscy zadarli nosy w stronę jeziora i z tak zadartymi nosami trwają… I jeden szept, jeden szum idzie: „Co się stało, że róże, róże, róże pachną jak nigdy?!”. Tylko ja jeden wiedziałem o przyjeździe pań i wiedziałem, dlaczego róże naraz zapachniały (kłania się Elżbiecie) po dwakroć mocniej, (kłania się Zofii) po trzykroć gęściej, wspanialej… więc przybywam tu specjalnie i proszę o zdjęcie czaru z mego ludu, żeby życie mogło potoczyć się zwykłym trybem… (groźnie) Jeśli nie – duchy na pomoc zawołam!
Śmiech Elżbiety i Zofii.
ELŻBIETA
Dziękujemy za tak misterny komplement. Niegodne jesteśmy, królewski kuzynie, tak pięknej mitologii… tym bardziej, że wiemy, iż w tych stronach wszystko przemienia się i staje za sprawą kogo innego… dopiero co mówiłyśmy o tym… Oddajmy, droga Zofio, ukłon, komu się należy! (gest)
Ludwik II wybucha śmiechem, a wraz z nim Elżbieta i Zofia. W głębi sceny coś przebiegło przez aleję.
ELŻBIETA (zdziwiona)
Co to?
LUDWIK II
Co? Gdzie?
ELŻBIETA
No… tam! Już się schowało… ale… zaraz… chyba mi się nie przywidziało? Ktoś przebiegł przez ścieżkę.
ZOFIA (cofa się)
Och! Znowu coś przeleciało! To dzik! Na pewno dzik. Widziałam go. Cały najeżony, stary, siwy dzik!
LUDWIK II
To nie dzik, to duch!
ELŻBIETA
Tu nie ma duchów.
LUDWIK II
Zobaczymy. (woła) Duchu błąkający się, kim jesteś?
Elżbieta i Zofia wybuchają śmiechem. Z głębi alei wychodzi mały, gruby Stwór.
STWÓR
Choćem król,
to bym tyko jadł i pił,
i Lolke bym, panietego, kąpał w szampanie!
Grunt, że tu (klepie się po brzuchu) jest on, mój przyjaciel,
co lubi takie wołowe panowanie!
My razem, panietego, zadowoleni,
bo nam, tak we dwójke, to frajda!
Cygaro w buzie! I modro jak w jesieni!
A Lolka-Hiszpanka na ręke mi siada
jak sikorka w czarnych majtkach!
ZOFIA
Fee! Obrzydliwość!
Stwór znika, ale w tej samej chwili znowu coś przebiega.
ZOFIA
Oooch!
LUDWIK II
Nie chowaj się, księżniczka cię widziała! Powiedz, kim jesteś! Wyłaź z chaszczy!
STWÓR NA CZTERECH ŁAPACH (mężczyzna imitujący żeński, piskliwy głos)
Jestem Królowa Matka, mać wszystkich królów, którzy kiedykolwiek królowali a pomarli. Jestem Matką-dobrej-rady… Broniłam i bronie królewien i królewiczów przed mezaliansami, żeby krwi wysokiej, co jak chmiel, gnój nie umurdzał i nie oblazł… nie oblazł… nie oblazł…
LUDWIK II (wściekły)
To wszystko?!
STWÓR NA CZTERECH ŁAPACH
Aha… pomazał… Czasem, jak małżonek królewski zasnąć nie mógł i z boku sie na bok przewracał, dawałam mu wywaru z ziółek pachnących… a do nich czasem czego takiego innego troszki dolewałam… żeby miał letki sen… A… że sie czasem nie obudził… trudno… sny różne bywają. Nie wiadomo nam, cośmy z tej strony, jak tam jest w środku… w środku… w śro…
LUDWIK II
To wszystko?!
STWÓR NA CZTERECH ŁAPACH (przerażony)
Aha… w dzień, jak tylko syn mój, król, opuści pałac, ja w dyrdy do sali tronowej, żeby siąść na tronie… żeby pohuśtać sie, żeby poczuć, jak sie pode mną aksamit ugina… a w nocy tak chodze jak teraz, (bije łapami o ziemię) od pałacu do pałacu, (ciszej) od alkowy do alkowy… i wącham, wącham! Raniutko, jak młodzi wyjdą z łóżnicy, ja siedze cichutko nad jakim haftem dla opata i siwe włosy, i siwe nici, srebrne nici, złote nici…
ZOFIA
Okropne! Ohydne! Chodźmy stąd!
LUDWIK II
Dość, bydlę! Precz stąd!
Stwór znika.
ZOFIA
Co to wszystko znaczy?
ELŻBIETA
Jak magnes przyciąga żelazo, tak samotni królowie przyciągają duchy… zamawiają je, nie wiedząc, że zamawiają tym samotność. Szłam kiedyś łąkami i nie mogłam się nadziwić pięknu liliowych ziemowitów… trującemu ich pięknu… Lato było, był przepych
lata… koniec lata… jakby natura musiała z siebie wydalić gorycz, co ją zatruwa… nim zima czysta przyjdzie…
ZOFIA
Zimno mi… straszne to! Chodźmy stąd!
LUDWIK II (zdejmuje płaszcz i okrywa nim drżącą Zofię)
Dziękuję ci, Elżbieto, za… za ziemowity. Od dziś, od tej nocy, będę innymi na nie patrzył oczyma… A duchy, księżniczko Zofio, lubię za to, że jak salamandry mokre są od snów i od nocy. Że na swej lepkiej skórze, z błota wylazłszy, kawałki piekieł jeszcze mają przylepione… Ale dzień, który je wita – brudniejszy jest od nich! Nie ziemia, nie te drzewa, pałace i kwiaty – ale ministrowie! Trutnie, co brzęczą, pękate a niechlujne i brzuchami o złoto się trą! A z nimi – mieszczaństwo. Każda okazja dobra dla nich! Narodziny na zamku – już są! Wyfraczeni, cuchnący piwem, gęb nie otarłszy po blutwurszcie, są! I jak chomiki wąchają! Jak psy! I pcha się to do pałacu „swego króla”. Tak jak się to pchało, żeby obwąchiwać kostniejącego na kredowo trupa mego ojca… każę przygotować wapna, kipiątku białego, wrzątku palącego i chlasnąć z balkonu na to czarne, wyfraczone robactwo, nim pierwszy próg oblezie. Ach… uciec od tego świata, znaleźć nieskalaną, cienistą, żywiczną, modrzewiową, pełną szafirowego cienia ścieżkę… iść nią aż w granity i śniegi, gdzie w nieśmiertelnej poświacie i w świętej krwi stoi i głowę swą trzyma nieżywą cudna królowa, prawdziwa matka moja: Maria Antonina! A pod jej stopy morzem skłębionym, ogniem huczącym jak bór: muzyka Ryszarda bije… Z nią w Glorię i w Blask! I w Królestwo niepokalane! (sztywnieje)
Światło gaśnie wpierw na Elżbiecie i Zofii, potem na Ludwiku.
W „Hotelu Gotham”. Plusze, złocenia i żyrandole. Półmrok zatracający szczegóły. Światło na Wagnerze i Przyjaciółce.
WAGNER
… jakby ci to wytłumaczyć… nie… nie można tego opisać słowami, na zimno… wyobraź sobie, że posyła po mnie dwa razy dziennie, czasem i trzy! Za progiem salonu czeka na mnie z wyciągniętymi rękoma!
PRZYJACIÓŁKA (oschle)
Jak na kochanka!
WAGNER
Tak… nie mylisz się… jak na kochanka. Z tym że… rozumiesz, znasz mnie dosyć, żeby nie myśleć, że… zresztą gdybyś widziała oczy młodego króla, gdybyś widziała, ile w nich uduchowienia i czystości, tak, czystości – pojęłabyś zaraz, na jakich zawrotnych wyżynach odbywają się nasze spotkania… jest coś mistycznego w oddaniu królewskim… a on sam, mówię ci, nie jest z tego świata!
PRZYJACIÓŁKA (ziewa)
Może… ale wygląda to tak, jakby zaczęły cię bawić nowe przysmaki…
WAGNER (z ogniem)
Przestań! Nie słyszysz naszych rozmów. Król zna na pamięć moje dzieła… pojmuje każdą myśl moją, każdy nowy pomysł… daje mi wszystko, czego mi trzeba… (z uśmiechem biorąc do ręki naszyjnik Przyjaciółki) i nawet więcej. Żebym tylko mógł tworzyć i wystawiać moje dramy. Za to wszystko żąda jednego: żebym był jego przyjacielem. (rozczulony) Wczoraj wieczorem, ciebie nie było, posłaniec. Przynosi list. Słuchaj: (cytuje z pamięci) „Uczynię wszystko, co w mojej mocy, ażeby panu wynagrodzić bóle minione… pragnę, aby w przyszłości…” (gubi wątek) W każdym razie, moja droga, mieszkam, jak widzisz, wspaniale: żyrandole projektował sam król! A Ryszard Wagner sunie przez miasto we własnej karocy… czwórką koni… pocztylioni w liberii… (przypomniał sobie ciąg dalszy listu) … zaraz… mam… „pragnę, aby bez przeszkód mógł pan realizować potężne zamysły swego geniuszu, w czystym eterze boskiej swej sztuki”. Coo? Co ty na to?
PRZYJACIÓŁKA
Pięknie, ale tego wszystkiego nie powtarza ci w kółko Macieju trzy razy dziennie w ciągu dwugodzinnych wizyt?
WAGNER (rzeczowo)
Skądże! Czytam mu nowo napisane sceny… król słucha, robi uwagi, (z zapałem) ale gdybyś widziała jego cudowną twarz, jak się w niej odbijają na przemian radość najwyższa i ból najgłębszy, w zależności od tego, jakim słowem, jakim akordem w jego duszę uderzę… boski jest! Ja jestem jego Wotanem – on moim Zygfrydem! Pisze mi: „Budzę się z myślą o moim świętym i ubóstwianym przyjacielu”… słyszysz? – „od którego doznaję radości, które Bóg jeden mógłby mi zesłać”. Coo? Co ty na to?!
PRZYJACIÓŁKA
Wszystko to prawie anielskie… ale jak was ludzie w zęby wezmą – to nie daj Boże! Podobno już sykają…
WAGNER
Ludzie?! Jednakowo gardzimy tłumem. I on, i ja! I wystarczy, żebyśmy sobie długo spojrzeli w oczy, żeby zapomnieć o szczekających mieszczanach, tępych ministrach i o całym świecie… na którym ty, kochanie, jesteś oczywiście wyjątkiem! (szepce) Chodź! (światła powoli gasną, jeszcze słychać przez mrok) Ale musisz być ostrożna i… o tym wszystkim ani słowa! Bądź dyskretna, jak gdyby chodziło naprawdę o sprawy sercowo-
-alkowiane.
Przed „Hotelem Gotham”. Przez okna, otwarte i pełne jarzących się żyrandoli, dobiegają śmiechy i muzyka. Czasem czyjaś sylwetka zarysuje się na moment na tle jasnego prostokąta. Na dole Cienie Mieszczan.
CIEŃ I
Nie ma jak to artystom! Wiedzą, że żyją. W dzień śpią, a w nocy hulają. Szampan pod sufit, kobitki w czarnych koronkach drzwiami i oknami!
CIEŃ II
Nie wszyscy… trzeba trochę szczęścia.
CIEŃ III
Raczej „daru słowa”… paść przed kim trzeba i zacząć we łzach: (imituje) Strzęp jestem ludzki, wygnaniec Boga i ludzi, oddaleniec jestem… społeczeństwo, nieczułe i syte, odtrąca mnie jak trędowatego… na nic moje tony i moje harmonie, na nic moje pienia… cóż… już tak mi przyjdzie zginąć… chyba że… Nie. Nie, na pewno umrę z głodu.
CIEŃ IV (wpada w ton protekcjonalny i dostojny)
Ooo… nigdy, przenigdy, w tym królestwie artyście, człekowi bożemu, zginąć nie damy! Naród mój was kocha, naród mój was szanuje i… chcąc uczestniczyć w waszym bólu, ofiarowuje panu…
CIEŃ III
Karocę na przykład.
CIEŃ IV
Cztery białe konie. Pocztylionów w liberii.
CIEŃ V
Pałacyk na dodatek…
CIEŃ III
…i pełne utrzymanie, kopę kochanek, wszystko na koszt… ludu!
Śmiechy.
CIEŃ II
Królowie ubóstwiają muzykę.
CIEŃ III
A muzykantów nade wszystko.
CIEŃ IV
Młodych muzykantów.
CIEŃ V
Ooo… także i starszych panów muzykantów.
CIEŃ III
Zależy jak leży.
Śmiech, Cienie zadzierają głowy do góry w obawie, czy kto nie usłyszy.
CIEŃ IV
Muzykanci ubóstwiają zaś urodę majestatu.
CIEŃ III
Pod każdą postacią.
CIEŃ V
Albo… w każdej postaci.
CIEŃ III
Zależy jak leży.
CIEŃ I
Kto? Madame von Bül-Bül? (wącha głośno) Kaczka w pomarańczowym sosie? Perfumy? Tokaje? Po pańsku tu pachnie, ale co?
CIEŃ IV
Rogi! Rogami tu czuć!
CIEŃ III
Niech żyje Wagner, rogów przyprawiacz!
CIEŃ II
Kto wie, jaka jest największa cnota męża-rogacza?
CIEŃ V
Uśmiechać się jak gdyby nigdy nic.
CIEŃ II
Nie. Drzeć w pasy anonimowy list przed żoną, całując ją tuż po tym w czoło, ze słowami: ,,Kochanie, że też ludzie mogą być aż tak podli!”.
Odgłos zbliżającego się galopu.
GŁOS
Rozstąpić się! Posłaniec Jego Królewskiej Mości do pana kapelmistrza nadwornego.
Słychać dzwonek u drzwi, scena ciemnieje całkowicie.
CIEŃ III ( jedynie jeszcze widoczny)
Majestat tęskni! Nie samą melodią człowiek żyje, ale i…
W pałacu królewskim. Światło, rodząc się, obejmuje kręgiem Ludwika II i Wagnera, trzymających się za ręce.
WAGNER
Z jakąż ulgą, radością, wyrwałem się z ciżby natrętów… rzuciłem gwar i swar, żeby tu przybiec, żeby odetchnąć wysokościami i do nóg żeby upaść królowi mojemu! (chce się schylić)
LUDWIK II (nie pozwala)
Zygfryd smutny jest, gdy widzi
niebo pełne pustki po Wotanie…
Zamek, pokoje i krużganki
odda za szałas na dnie boru,
gdzie go otoczy i ukoi
włochata pierś Wotana…
WAGNER
Wiele do zawdzięczenia mam Memu Królowi
Najjaśniejszemu… wczorajsza rozmowa
lotek mi w skrzydła nawbijała nowych,
burzowych, nawałnicowych… i nuty biegły mi spod pióra,
lizały czarnym ogniem papier…
LUDWIK II
Gdy wracałem od ciebie, Przyjacielu,
noc mi się wonnie otwierała.
Akordy, arie tuż nad głową
towarzyszyły mi szumiące
i ulica się po ulicy prostowała…
Mijani ludzie, pod lampami,
myśleli o mnie: „ktoś szczęśliwy”.
A dziś znowu godziny rozgałęziły się nieznośnie,
minuty kłuły pamięć jak osty szroniste.
W samotni mej, zmarznięty na sercu,
czekałem na ciebie, Ojcze mój…
miłością czekałem, co kręgi zatacza
w coraz gorętszy znak oddania…
Widziałem… i widzę, czyjaś ręka ogromna
ujmuje mnie czule jak dziecko
i aż do gwiazd unosi,
przez złotem dymiące kolędy…
Drżę… i kruchość nachodzi me członki…
Ręko, co bogów prowadzisz i losy,
przez morza i mroki, nad którymi… Graal!
Zgarnij mą glinę, niech szczęścia zazna!
Niech tobą przejdzie!
Do łona przyciśnij,
osadź ją! Utwardź i spal!
WAGNER
We wszystkim, co jasne i wiecznie młode… zawsze i wszędzie odnajdywać będę profil Mego Króla Najpiękniejszego! Wieki legną na wiekach popiołem i gruzem, ale muzyka ma bić, będzie coraz czyściejszą falą… I starzy młodym pokazywać będą przez toń – połyskujący, nienaruszony kryształ naszej niepokalanej przyjaźni! Łabędź jest piękny – bo czysty!
LUDWIK II
Wotanie, między dłońmi twymi, Wotanie,
chcę być ziarnem orzecha miażdżonym…
Czuć przemoc, jak mnie stapia
w jedno z twoją boskością…
Miłość słowa mi dławi,
rozdygotany i niepomny
płonę i krew twą podpalam;
zmiłuj się, muskularny Wotanie! (czyni krok w stronę Wagnera)
WAGNER (cofając się o krok)
Łabędź wybiera zawsze kolor glorii!
Ustawię go na niebieskim złocie mego dzieła.
Najjaśniejszy! Widzę, jak na płask przed tobą
padają larwy tego świata i zmory,
nowe królestwo promieniuje!
Nad Europą korona się rozwinęła…
Jak irys więdnie czar człowieka,
co krwi nie ugasił i płonie,
ale jak Orion w nieśmiertelnych rosach
czar tego, co się wyrzeka…
Scena przygasa.
W Possenhofen, o północy, na schodach zamku książąt bawarskich.
ZOFIA
Nie broń ich!
ELŻBIETA
Wcale ich nie bronię, ale mógł był Wagner nie pchać ludziom w oczy codziennie nowych prezentów.
ZOFIA
Królowie zawsze obdarowują śpiewaków, muzyków, poetów… tylko że ci monachijczycy!
ELŻBIETA
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Gdyby ten cały Wagner był nie balował bez przerwy, nie chlapał przez okno perfumami, nie świecił w oczy mieszczanom coraz to nowymi brokatami… i kochankami – byłby sobie mógł komponować, wystawiać operę po operze… a tak…
ZOFIA
Ale tak nie zrobił.
ELŻBIETA
Bo… gdyby tak był zrobił, nie byłby Wagnerem! Zresztą nic się takiego nie stało.
ZOFIA
Jak to nic? Obrazili króla! Gwizdali na palcach, kiedy przejeżdżał przez miasto!
ELŻBIETA
Ale… nikt po kamień nie sięgnął. Te rzeczy od pierwszego kamienia się zaczynają… Wracał od Wagnera… tamtego dość już mieli, a tu jeszcze i król, jakby manifestował po czyjej jest stronie… ostatnia kropla… rozumiesz! I przelało się. Wagner da sobie radę, nie bój się! Zawsze na cztery łapy spadnie… ale martwi mnie Ludwik… Jego, i tak już samotnego, cała ta historia jeszcze bardziej oderwie od ludzi…
ZOFIA
Nie wolno go zostawić samego! Jedźmy do niego! Albo nie… tu go zaprośmy… są przecież bale… teatr… żeby tu zjechał ze swoich pustkowi… On lubi blask i przepych, i piękno, tym bardziej, że nikt mu… (przerywa)
ELŻBIETA
Mam dokończyć? „Nie dorówna”. (patrzy na Zofię) Moja siostra jest makiem… różą, coraz większą różą i… piwonią jest!
Scena gaśnie.
Kiedy poświata jasnej nocy powraca, jesteśmy nadal przed zamkiem. Ludwik II przypłynął swoim „Tristanem”. Teraz wstępuje na pierwszy stopień.
LUDWIK II (woła)
Dobry wieczór! (zdziwiony) Dobry wieczór! (głośniej) Dobry wieczór!! (cofa się przed schody tyłem, znowu wstępuje na pierwszy schód i woła jeszcze głośniej) Dobry wieczór! Dobry…
Światło zapala się w jednym z okien. Za chwilę, na najwyższym schodzie, ukazuje się w białym płaszczu Zofia.
ZOFIA
To ty, Ludwiku? (wyciąga ku niemu ręce) Daruj, ale nie mogłam się obudzić. Słyszałam twój głos, ale dobiegał z daleka… miły, ale jakby smutny…
LUDWIK II (z wyrzutem)
Izolda nie czekała na swego Tristana? Nie pamiętała, że noc jest jego porą? Że nic tak melancholii nie słodzi jak nocne spotkania… nad wodą, na krużganku, kiedy zza lasu księżyc powoli wyrasta albo gdzie szałas pasterski zaklęcia tajemne liściem skromnym okrywa…
ZOFIA
Daruj… czekałam, czekałam, ale noc przyszła rześka po dniu bez powietrza – i zasnęło mi się.
LUDWIK II
Sen Izoldy powinien być lekki, z muślinów tkany motylich… by oddech róży bądź szepty źródła zbudzić ją potrafiły…
ZOFIA
Może i znużenie po balu było powodem zaśnięcia?… Cudowny był bal. Nóg nie czułam od walców! Jeszcze nigdy nie widziałam tylu szczęśliwych twarzy, podziwiających swego króla.
LUDWIK II
Wiesz, Elzo-Elżbieto-Izoldo… Brunhildo… musimy się podzielić naszym szczęściem z kimś, kto jest daleko… kogo małość i złość ludzka wygnańcem uczyniły… Napiszemy wspólny list. Ryszardowymi imionami podpiszemy… bo myśmy z niego! Z jego boskiego geniuszu. Nieprawdaż?
ZOFIA
Taaak… oczywiście… Wiesz? Ambasador francuski był zachwycony… atmosferą, światłami i „lekkością walca”…
LUDWIK II
…bo czym bylibyśmy bez niego, bez jego miłości ojcowskiej?! Gdy pomyślę, że był czas, że Ryszard odwiedzał mnie i trzy razy dziennie! A dziś…
Scena gaśnie, wpierw całkowicie, po czym rozjaśnia się na tyle, że można dostrzec sylwetki stojących aktorów. Światło wyraźne, ukazujące postać, daje znak do czytania listu.
WAGNER (z emfazą i zadowoleniem)
„Najdroższy Wygnańcze! Ludzie nikczemni i ślepi, co mają czelność mówić o twej niełasce, nie wiedzą i nie mogą mieć pojęcia o tym, czym jest nasza miłość! Równocześnie donoszę ci, że znalazłem Elzę-Izoldę-Ewę-Brunhildę-Zofię…”
ZOFIA
„Z głębi mej miłości pozdrawiam Cię, Droga Elżbieto-Elzo-Izoldo-Ewo-Brunhildo… kocham panią jak pełną czułości siostrę…”
WAGNER
,,O Przyjacielu mój, chociaż położenie, w które nas zepchnięto, okrutne jest i ciężkie, nie skarżę się jednak, mam bowiem Przyjaciela, Jedynego!”
ZOFIA
„Proszę, niech pani czym prędzej napisze do Wagnera (dlaczegoż by nie jutro rano?). Wiem, że będzie szczęśliwy, gdy otrzyma list pani. Wie pani dobrze, że Ryszard Wagner, Ryszard Wagner, Ryszard Wagner (ileż brzmienia w tych dwu słowach!) jest
bogiem mego życia”.
WAGNER
„Płaczę i zaklinam Cię! Nie trać nadziei! Żyć dla Ciebie, dla Ciebie jedynie! Przyjacielu najukochańszy! Moje wszystko-co-mam-najdroższego! Przysięgam raz jeszcze: dla Ciebie jedynego chcę żyć i umierać. Dla Ciebiem urodzony, wybrany dla Ciebie”.
Scena gaśnie. Światło opuszcza wpierw Zofię, potem Wagnera.
Po chwili światło powraca, rzęsiste jak nigdy dotychczas! Ludwik II schodzi ku nam ze schodów. Za nim, w odległości, dwie, trzy osoby świty. Słychać trąbki pocztylionów. Od prawej wbiega, jak gdyby nie dotykał ziemi, blondwłosy, smukły i męski Ryszard Hornig.
RYSZARD HORNIG (kłania się)
Ośmielam się zapytać, którego z koni Jego Królewska Mość raczy dzisiaj dosiąść?
LUDWIK II (uderzony jego pięknością)
Jak się nazywasz?
RYSZARD HORNIG
Ryszard Hornig, do usług Jego Królewskiej Mości.
LUDWIK II (w zachwycie)
Jak się nazywasz?
Świta patrzy po sobie.
RYSZARD HORNIG
Ryszard Hornig, syn wielkiego koniuszego Jego Królewskiej Mości.
LUDWIK II (powtarza w zadumie i aż do dna imię)
Ryyyszard… Ryyyszard! (podchodzi do Horniga; chwila zachwyconego i żenującego patrzenia) Siodłaj… czekaj… dwa konie siodłaj! Dla mnie Łabędzia… a dla siebie… Orła dla siebie siodłaj! I w drogę! Do Eisenach! Do Eisenach! Do Wartburga! Odszukiwać echa głosów Waltera i Wolframa. W drogę! Maj nie mógł być zieleńszy! (patrzy po niebie) Takiego słońca jak żyję nie widziałem!
Schodzą obaj, ramię w ramię, ku widowni. Scena gaśnie powoli.